Pomerania/Slavonia - pierwsza krew
WujekRemo
Dziś na wstępie krótko: mój poprzedni art – dzięki Wam – zyskał 180 votów i zakończył karierę w TOP 9. Bardzo dziękuję i mam nadzieję, że uda się nam wspólnie ten wynik poprawić.
Dziś postanowiłem podzielić się z Wami moimi wrażeniami z pierwszych bitew v2. Ale – żeby nie było tak lakonicznie – wysiliłem się na opowiadanie. Oto ono, enjoy!
Z bazy lotniczej na podpoznańskich Krzesinach wystartowała para dyżurnych F16 z rutynowym lotem patrolowym wzdłuż linii demarkacyjnej pomiędzy Polską a rosyjskim aktualnie Pomorzem. Na ich spotkanie wyruszyły dwa rosyjskie migi29 z lotniska w Mirosławcu. Takie zabawy w kotka i myszkę trwały już ponad od tygodnia – od czasu, gdy Rosjanie wykorzystując zaangażowanie głównych sił polskich w Chorwacji zajęli Pomorze. Myśliwce wchodziły sobie nawzajem w tor lotu, zmuszając przeciwnika do wariackich manewrów, a piloci obu stron brali na cel wrogie maszyny, trochę dla napędzenia stracha, trochę dla zabawy, a trochę po to, by pokazać, kto jest debeściak.
Porucznik pilot Siergiej Morozov, skrzydłowy rosyjskiej dwójki już – już miał wziąć na cel Polaka, gdy nagle wydarzyły się trzy rzeczy.
Pierwszą z nich było pojawienie się kilkudziesięciu czerwonych kropek na jego radarze, zmierzających z południa wprost w ich stronę. Oznaczone były jako „OBCY”. To, jak trafnie domyślił się Morozov, pozostałe polskie Jastrzębie leciały w kierunku Szczecina. Nie mógł jednak wiedzieć, że w tej samej chwili z bazy w Łasku wystartowały kolejne eFy, obierając kurs na Trójmiasto.
Drugą rzeczą był nagły, przeraźliwy „Biiip, biiip, biiip!”, nieomylnie i jednoznacznie komunikujący, że właśnie Mig znalazł się na celowniku wrogiej maszyny.
Trzecią rzeczą było nagłe pojawienie się pod nimi chyba wszystkich polskich dywizji. Opuściły doskonale zamaskowane stanowiska i rozwijały natarcie na całej długości linii demarkacyjnej.
Tego jednak Morozov już nie mógł zobaczyć. Ułamek sekundy wcześniej rakieta powietrze-powietrze z polskiego Jastrzębia rozerwała jego maszynę na strzępy.
***
Generał Pułkownik Ivan Dubynin przechadzał się z wolna po ogrodzie swej dopiero co odzyskanej rezydencji w Bornem-Sulinowie. Ostatni raz był tu w 1992 roku, gdy jako dowódca 6 Witebsko-Nowogródzkiej Gwardyjskiej Dywizji Zmechanizowanej opuszczał wraz z ostatnim kontyngentem Polskę. Obiecał sobie wtedy, że jeszcze tu wróci.
Słowa dotrzymał. Pierwszą rzeczą, jaką nakazał zrobić, było powieszenie na latarni polskiego noworysza, który jego pałac przekształcił w hotel. Zwłoki wisiały tam do tej pory. Niech się polaczki uczą.
Telefon gorącej linii rozwrzeszczał sie niemiłosiernie. Generał wbiegł do gabinetu i podniósł słuchawkę. Sztab. Nareszcie.
- Towarzyszu Generale, ruszyli! – głos adiutanta drżał z podniecenia, niecierpliwości... Strachu?...
- Doskonale, przecież na to czekaliśmy! – Dubynin splótł palce i rozprostowując ręce przeciągnął się, z niemiłym chrzęstem wyłamując knykcie. – Działajcie według planu. Rozkazy przecież znacie.
- Ale... – adiutantowi wyraźnie łamał się głos. – Ale...
- Co: „ale”?! – generał był rozdrażniony. Te kolorowe ściany w gabinecie były zdecydowanie nie w jego guście. – Wszystko przecież jasne, mamy przewagę w ludziach i sprzęcie!
Następne zdanie adiutant ledwie wydukał.
- Nie mamy... Wczoraj większość naszych wojsk została przerzucona na Alaskę. Rozkaz był z Moskwy, z samej góry. Dodatkowo, zabronili Was informować. – Po chwili, z najwyraźniej szczerym współczuciem, dodał – Przykro mi, towarzyszu. Byliście dobrym dowódcą.
Telefon z hukiem roztrzaskał się o ścianę. Dubynin mógł się tego spodziewać – miał paru wrogów w KC, którzy jak dotąd, nic na niego nie mieli. To teraz już mają – taka porażka nie ujdzie bezkarnie.
Długo czekać nie musiał. Już po kwadransie na podjeździe rezydencji zatrzymała się czarna Wołga z przyciemnionymi szybami.
***
Pułkownik Remisz, przez żołnierzy zwany Remo, a przez zaprzyjaźnionych oficerów – z racji rubasznego usposobienia i wybitnie niewojskowej postury – ochrzczony Wujkiem, ewidentnie wściekły wrócił ze sztabu.
- Co jest, prezes? – starszy sierżant sztabowy Kotowski nie należał do gości, którzy przejmowaliby się wojskowym ceremoniałem. – Jak tam Pomorze?
- Ch**owo – odwarknął w ogólnowojskowym żargonie Remisz. – Padło.
- Jak, padło?! – Kotowski chyba nie ogarniał. – Przecież rozpoznanie podało, że tam prawie nie ma czerwo... Wrrrrróć, Rosjan?!
- Właśnie, nie było – westchnął ciężko Remisz – I padło. Zanim zdążyliśmy zawalczyć. Czy cokolwiek. Nasze wojska weszły, jak w masło... I tylko my, pieprzone siły drugiego rzutu, nawet nie zdążyliśmy powąchać prochu... Ech, k***a – znów wiadomy żargon – nie po to zdecydowałem się na karierę oficera, żeby wiecznie przyglądać się podbojom kolegów – oficerów. Trzeba może było iść do artylerii, albo czołgów, ja wiem?... A piechota?... No, co to jest piechota? No, śmiech na sali!
Popadłszy w melancholijno – psychotyczny nastrój, Wujek Remo narzekałby tak pewnie do następnej ofensywy, gdyby nie charakterystyczny odgłos teleksu.
Ciekawa rzecz z tym teleksem. Cud techniki lat osiemdziesiątych, dawno wyparty przez internet, komórki i wysoko wyspecjalizowaną sieć łączności wojskowej, okazał się w latach Wielkiej Wojny jedynym środkiem łączności, którego żaden z feniksowych wywiadów nie umiał złamać. Nikt w polskim sztabie nie zastanawiał się specjalnie, jakim cudem to możliwe. Grunt, że działało.
Kotowski odczytywał na bieżąco taśmę, z trzaskiem wypluwaną przez teleks.
- Nie smutaj, prezes – rzucił radośnie. – Jeszcze se dziś powalczymy. Rozkazy przyszli!
***
Żołnierze sprawnie desantowali się ze śmigłowców. Rozkaz, który mieli wykonać, był sformułowany w prostych, żołnierskich słowach: „Eliminować osłabione jednostki wroga. We współdziałaniu z jednostkami sojuszniczymi za wszelką cenę utrzymać północny most. I nie dać się, k***a, zabić. Wykonać!”
Slavonia. Piękne, bałkańskie krajobrazy. Raj na ziemi.
Ale nie dziś. Dziś było tu regularne piekło, połączone z wieżą babel. Chyba pół świata zmagało się o ten kawałek żyznej, zbożodajnej ziemi. Rozkazy we wszystkich językach krzyżowały się ze sobą; przeważały przekleństwa, w tym słynne, zapożyczone od amerykańskich Rangers „For headless chicken’s sake!”. Chłopaki Remisza jakoś dawali radę. Rozbili pięć silnych zgrupowań serbskiej piechoty, dwie baterie artylerii i dwie kompanie czołgów, ponosząc przy tym ciężkie straty. Ale powierzonych pozycji nie opuścili.
Remisz, jak zwykle, szalał na pierwszej linii. Właśnie dobiegała końca zwycięska, jak się okazało, potyczka z eskadrą niemieckich śmigłowców szturmowych, kiedy niezauważona kolumna czołgów, dowodzona przez serbskiego marszałka, wbiła się klinem w ich pozycje, kompletnie rozbijając szyk. Zbłąkany szrapnel trafił Remisza w głowę. Kewlarowy hełm zminimalizował co prawda obrażenia, ale dla wujka ta bitwa dobiegła końca.
***
Ocknął się w amerykańskim szpitalu polowym gdzieś w centralnej Rumunii. Czuwający przy jego łóżku sierżant Kotowski zrelacjonował mu dalszy przebieg bitwy; mało tam było dobrych wieści.
Tym niemniej, Wujek Remo był dumny. Dumny ze swojego oddziału, z tego, że polski żołnierz padnie, ale nie ucieknie. I pełen wiary i nadziei. Bo chociaż bitwa była przegrana, to wojna nadal trwa. A on już teraz wiedział, ze ze swym „mięsem armatnim” jest w stanie napsuć wiele feniksowej krwi.
ZOOM
Podobało się? Vote i sub, łaskawie proszę, a i shout z reklamą mile widziany.
A jeśli rzeczywiście taka beletrystyka Ci odpowiada, to polecam mojego mistrza, którym – chciał, nie chciał – się inspirowałem:
WIEŚCI Z DNA OKOPU
Zapraszam również do lektury moich wcześniejszych artykułów:
ERepublik - kiedy należy udać się do specjalisty
Czarna wizja sierpnia
The Tokar's spam chronicles
Kiedy powiem sobie dość...
Od pismaka do polityka
W tym dniu wspaniałym
Comments
ściaaaanaaa tekstu
ale kasków troche naprostowałeś 😃
How i can get back my health after fights? Isn't there in Poland some kind a ministry that helps its citizens with gifts for recovery?
Niezły hardcore z tym healthem.. Dobrze, że chociaż odnawiają do tych 70 punktów, bo widzę, że Wujek mocno ranny 🙂
@ Klavs: There are no more gifts in v2. Try to buy a food, that brings a 10point of health back.
@Klavs Galenieks - yea, I got the same problem - there is no hospital in Central Croatia.
@mi-08
niestety, bez sensu jest posiadanie domu i kupowanie chleba
po pierwszym dniu walki dostałem 70 + bonus z chleba
teraz tylko 70
LIPA
ale przy okazji zaoszczędzę
Wellness podskoczy do 70, jednak szczęście już się samo nie podniesie. Jeżeli nie będziemy kupować chlebków happ. będzie ostro pikował w dół. Jednak aby na początek dnia mieć więcej niż 70 trzeba tuż po 9 się zalogować jeszcze przed tym jak zostaną dodane bonusy z chlebka i domu. Tylko kto będzie miał czas być zawsze o 9
Fajnie 🙂.
Gdybym to miał porządny helikopter... nie mieliby szans ^.^
Zresztą, moje 94wella mi jeszcze troche żal...
Jutro dostaje nowego skilla pracy, to już bibiotekę będę mógł sobie odpuścić...
Cya on battlefield 🙂
PS:Następnym razem może jakaś mapka dla niekumatych? ;P
Ja za 6 golda zgarnąłem taki heli
100 attack, 10 damage, 10 defense, 40 durability
Dla mnie durability w broniach tej rangi to jeden z najważniejszych czynników 😉