Wąż w rajskim ogrodzie

Day 1,152, 17:34 Published in Poland Poland by Zafikel
W ramach wstępu...

Wypadałoby się pewnie przedstawić.
Zatem, by formalnościom stało się zadość...
...moj nick to Zafikel, urodzony 30 września Anno Domini 2010. Gwoli ścisłości, jest to któreś tam z rzędu moje konto. Pierwszym był...ee, mniejsza o to (Michał, nie udało mi się, jak widzisz, oderwać od eRepublik), potem nastąpiło kilka innych. Zasadniczo z erepem jestem związany od mniej więcej marca 2009 roku – stąd prawdopodobne odwołania do historii zaprzeszłych nie będą li tylko pobieżną lekturą źródeł ,,historycznych", a nader często robieniem użytku z własnej, dziurawej niekiedy pamięci.
To, co robię na co dzień, nie powinno mieć tutaj większego znaczenia.

Ad meritum

Wypadałoby też pokrótce napisać, czego moi szanowni (oby) czytelnicy mogą się w tej pisaninie spodziewać, a czego nie.
Od początku mojego bytowania w eRepublik najbardziej bawiły mnie gry nacjonalizmów (pomińmy może "expienie", to przyjemność se per se). Nie zamierzam jednak podchodzić do gry z zewnątrz, jak pewni ludzie, którzy starali się analizować eRepublik pod kątem naukowym. Nie, żebym nie wierzył w tego typu zabiegi – wręcz przeciwnie, popieram je z głębi serca. Mam jednak swoje zabawki, na nich też wolałbym poprzestać.
Zamierzam zamknąć się w polu socjologiczno-politycznym tej gry, czyli, z polskiego na nasze – analizą pewnych procesów i stanowiących ich część zdarzeń, które mają tutaj miejsce.
Wykluczam z miejsca ekonomię, którą intuicyjnie rozumiem, która jednak też nie interesowała mnie nigdy na tyle, bym mógł się swobodnie w jej kwestii wypowiadać.
Tego możesz się, drogi czytelniku, spodziewać, z kilkoma jednak uwagami.
Po pierwsze – moja wiedza raczej nie będzie zahaczała o irc. Jest to poważne (wręcz potworne!) uchybienie, gdyż to na ircu odbywają się te wszystkie schadzki, z irca też dowiadujemy się, że Bogdan a LOT, a smrtan retarded. Nie mam jednak czasu na zabawę w tej piaskownicy (abstrahując już od faktu, że po prostu doprowadza mnie do szału przestrzeń, gdzie nie wolno mi korzystać z polskich znaków fonicznych).
Po drugie – nie zamierzam tu wstawiać komiksów czy obrazków. Nigdy nie rozwijałem swoich umiejętności plastycznych (czego czasem żałuję), a brak obrazków niech będzie moim małym protestem przeciw kulturze multizjebów. Może z czasem opanuję painta na tyle, by pokusić się o jakieś graficzne dookreślenia – nie mniej jednak, nastaw się proszę na czysty tekst.
Po trzecie – no właśnie, tekst. Syndrom Sztokholmski (polecam zresztą film) zredefiniuje pojęcie ,,ściany tekstu" w tej grze. Nie jestem może osobnikiem wiekowym, należę jednak do bodaj ostatniego pokolenia kultury *czytanej*. Znaczy to, że wypowiadając się, będę starał się uskuteczniać sztukę pisania w pełni. Z szacunku dla siebie i dla innych. Już moje komentarze bywały dłuższe, niż artykuły których autorzy mienili się mianem propagatorów ,,ściany tekstu". Jeśli boli Cię czytanie, a koncentracja nad czymś więcej niż ulotka z TESCO sprawia namacalny wręcz wstręt – spadaj, kolego. Nie jesteśmy sobie nawzajem potrzebni.
Po czwarte i ostatnie – zamierzam korzystać z języka polskiego. Być może z czasem pokuszę się o dział zagraniczny, ze względu na ograniczoną znajomość kilku języków – nie mniej jednak, odrzucam wszystkie te naleciałości, które część z Was uznaje za normalne, a ja za obrzydliwe. Nie będziemy więc flejmić, a jedynie – kłócić się, GOLD pozostanie złotem, a irl sytuacją codzienną.
Tego zamierzam się trzymać, Zafikel. Tfu,
Amen.

Wąż w rajskim ogrodzie

Obecny burdel w EDENie jest wszystkim ogólnie znany, każdy też ma na ten temat jakiś swój (rzadziej) lub przejęty (częściej) pogląd.
O wadze problemu świadczy fakt, że żremy się o to od dobrych kilku tygodni, a temperatura, zamiast maleć, wciąż rośnie (choć ostatnio jakby się trochę ustabilizowała).
Nie chciałbym odgrzewać kotleta, wspierając którąś z opcji, postanowiłem więc podejść do sprawy nieco inaczej.
Na początku chciałbym się zastanowić, czy Polska jest rzeczywiście zdrajcą. By uporać się z tym problemem, trzeba będzie zajrzeć do powszechnie dostępnego, choć omijanego szerokim łukiem, traktatu Bractwa EDEN.

Wężologia stosowana

W całym tym, całkiem sprytnie skonstruowanym dokumencie, widnieją dwa paragrafy, które powinny nas najbardziej interesować. Oto one:

1.0.2 While political and diplomatic movement towards neutral or other-aligned nations outside of the Brotherhood is encouraged, a Member shall not engage in diplomatic activities that harm other Members directly or that harm their long-term goals.

2.0.2 All Member countries are obliged to have a common diplomacy towards hostile nations, and diplomacy towards neutral countries is to be checked from the Brotherhood before diplomatic endeavours are started.


W myśl paragrafu 1.0.2 Polska jest bez dwóch zdań zdrajcą. Nasze ePaństwo wdało się w relacje (MPP) z Węgrami, co uderza bezpośrednio w naszych sojuszników, do których, mimo braku MPP, zalicza się Rumunia. Mimo, że w rozkazach ani razu nie widniał nakaz walki po stronie Węgier, smrtan i Kongres dały nam tę możliwość, co już samo w sobie jest z treścią 1.0.2 sprzeczne. Dodatkowo, uderzyliśmy też w cele długofalowe naszych sojuszników – Rumunii i Chorwacji, gdyż:
- celem Chorwacji jest, była i pewnie jeszcze jakiś czas będzie krucjata przeciwko Serbii;
- celem Rumunii jest bicie Węgra po kasku.
Mowa oczywiście o celach, które oni sami sobie wyznaczają a nie o takich, które, kierując się własną wygodą i ,,troską", chcielibyśmy przypisać im my.
Tę stosunkowo prostą sytuację komplikuje nieco paragraf 2.0.2, konkretnie zaś:

" All Member countries are obliged to have a common diplomacy towards hostile nations"

Status Węgier od momentu wystąpienia z Phoenixa jest problematyczny. Argument o rzekomej neutralności tego państwa to oczywiście pic na wodę – to, że ktoś nie jest w sojuszu Phoenix nie znaczy, że nie jest wrogiem EDENu. Dziwię się zatem smrtanowi, że jak mantrę klepie tezę o neutralności Węgier. A dziwię się dlatego, że można było ją sformułować inaczej i bardziej przekonująco. Wymagało to jednak podjęcia pewnych decyzji, na które się nie zdecydował.
Kluczem jest sformułowanie "common diplomacy". W tym punkcie wszystkie interesujące nas kraje, a zatem: Polska, Hiszpania, Chorwacja i Rumunia, złamały traktat (nie po raz pierwszy zresztą). EDEN nie doszedł do porozumienia, kraje wykazały się brakiem zdolności do kompromisu. Słynny manewr aveca, który z wysokości swojego wodzowskiego tronu starał się narzucić pierwszej potędze EDENu stanowisko sojuszu (czyli swoje własne – jakby ktoś nie wiedział, Avec to takie jednoosobowe państwo, które może cały ,,World in flames"; udało mu się, już po raz drugi) wobec Węgier (oraz Serbii, bo Węgrzy chyba nawet w toalecie nie potrafią się bez asysty uroczych Bałkańców obejść) spalił na panewce – stało się oczywiste, że nasza dyplomacja już nie jest "common". Ostatnio stanowisko Polski wsparła Hiszpania, która, choć ze sporymi wątpliwościami, zdecydowała się zaakcentować wagę obrosłego już nieco kurzem terminu "Spoland", również zawierając MPP z Madziarami. Wiewiórki donoszą, że ferment dotknął również kilka innych krajów – niestety nie mam dokładniejszych informacji na ten temat, wypadałoby pewnie spytać o to babcię Vingaer.
Dyplomacja EDENu stanęła na skrzyżowaniu trzech dróg. Jedną z nich reprezentuje Cromania, utożsamiając interes EDENu ze swoim własnym. U wylotu drugiej znalazł się Spoland, wyraźnie podkreślający, że nie jest naszym i Hiszpanów interesem walka z Węgrami i Serbią. Słabością tej drogi jest fakt, że nie staramy się narzucić naszego stanowiska całemu EDENowi, a jedynie Chorwacji. Dlaczego? A no dlatego, że dla nas EDEN już nie istnieje.
Trzecią drogę okupują Serbowie i Węgrzy, manifestujący swoje desinteressement względem wojny z Cromanią. Państwa te rozgrywają swoją kartę najlepiej. Próbując rzeźbić NWO mogą sobie pozwolić na wszystko – w razie niepowodzenia, po prostu wskrzeszą Phoenix.
Postawa Serbów i Hunów daje nam solidne alibi, ponieważ oba państwa wystosowały oficjalnie propozycje pokojowe (nie poprzez moduł polityczny i ustawę "Peace proposal", lecz poprzez rozmowy z oficjelami Cromanii oraz deklaracje prasowe). Zawierając MPP, smrtan wykonał może i oczywisty, ale całkiem bystry ruch, gwarantując bezpieczeństwo Chorwacji. Tę samą klauzulę, choć w zawężonym stopniu, zawarła w swoim oświadczeniu Hiszpania ("We're not going to fight Croatia").
Napisałem jednak powyżej, że teza smrtana o neutralności Węgier jest mało przekonywująca, z jednej prostej przyczyny: smrtan nie wymusił na potęgach ex-Phoenixa gwarancji bezpieczeństwa dla Rumunii. Gdyby to zrobił, miałby czyste ręce, stawiając tym samym Rumunię (i Chorwację) w bardzo niewygodnej dyplomatycznie pozycji. Jawiłaby się wtedy Cromania jako podżegacze wojenni i jedyni, którzy prezentują tu wrogą postawę, podczas gdy Spoland i ex-Phoenix szuka nowych dróg.
Zabieg ten nie oczyściłby nam jednak całego skrzyżowania, a jedynie dał pewną podstawę do rozmów. Tym razem problem leży na południowych Bałkanach i w Azji Mniejszej, gdzie Grecja, Macedonia, Bułgaria i Turcja bawią się w bogów wojny.
Tutaj już nikt się nie patyczkuje – Serbowie i Węgrzy wspierają swoich starych sojuszników, EDEN swoich.

Mimo to, odpowiedź na pytanie czy jesteśmy wężem w ogrodzie EDEN, nadal pozostaje niejednoznaczna. Bez wątpienia złamaliśmy oba paragrafy traktatu, ale i Rumunia wraz z Chorwacją nie są święte, łamiąc paragraf 2.0.2. Jakkolwiek nie ulega wątpliwości, że MPP z Węgrami godzi bezpośrednio w traktat, nie ma powodu, by zrzucać całą winą za brak "common diplomacy" na Polskę. Wręcz przeciwnie – to Cromania prezentuje tutaj bardziej egoistyczną postawę (inna sprawa, że stoi za nimi cała tradycja tarć na linii Atlantis-PEACE).

Aber...aber...was sollen wir machen?

Możemy zrobić sporo, skoncentrowałbym się jednak na dwóch rzeczach. Pierwsza jest oczywista, druga wymaga nieco finezji.
Po pierwsze, czas opuścić EDEN. Jak wiemy, toczono już na ten temat debaty. Nie wiem, co tam się dokładnie teraz dzieje w Kongresie, ale wysraliśmy się pod drzewkiem o jeden raz za dużo, by po raz kolejny zgrywać Greka.
Wyjście z EDENu nie stwarza dla nas zagrożenia – możemy sobie nadal podpisywać mpp z tradycyjnymi sojusznikami, tak jak robiły to np. Stany Zjednoczone. Możemy też podpisać kilka innych mpp, z kim nam się żywnie podoba.
Grunt to zrobić to z głową, najlepiej – nie samemu. Pytanie, czy Hiszpanie i/lub Szwedzi też dadzą się ku temu przekonać.
Uważam ten krok za oczywisty, bo alternatywy (dwie) wyglądają, mówiąc oględnie, nienajlepiej.
Zostając tak, jak teraz, w rozkroku, będziemy tylko nakręcać bezsensowną spiralę kłótni i polowania na czarownice. W efekcie i tak opuścimy EDEN – jeśli nie z własnej woli, to z przymusu. I w niesławie.
Możemy się też ukorzyć i po złożeniu samokrytyki oraz podpisaniu nowej lojalki, ośmieszyć na oczach całego świata. Krok najgłupszy z możliwych – nie dość, że stracimy jakiekolwiek szanse na wyśnione "NWO", to jeszcze nasza pozycja wewnątrz sojuszu ulegnie drastycznemu osłabieniu. Minie sporo czasu, nim będziemy mogli sobie pozwolić na coś więcej niż potulne dostarczanie i tak kurczącej się 'influence' na pola bitew.

Nie zapominajmy tylko o jednym – EDEN żyje. W przeciwieństwie do swojego największego adwersarza, EDEN jako pakt militarny sprawdził się doskonale, wiele razy – tak w chwilach triumfu, jak i gorzkich porażek. Co więcej, EDEN od początku był całkiem silny – młode drzewko z ubogim jeszcze listowiem nie dało się wykorzenić w czasach, gdy PEACE przetaczał się po Ameryce Północnej niczym Polandball po Niemcach, a Indonezja sama jedna potrafiła zmasakrować nasze armie (Kalifornia – kto pamięta, ten wie). Nawet obrażalski Andyr czy geniusz intelektu, Avec, nie potrafili tym drzewkiem zbyt poważnie wstrząsnąć. Tym właśnie różni się EDEN od Atlantis, który z kolei niczym nie różnił się ani od PEACE, ani od Phoenix. Nasi (byli już, pytanie na jak długo) przeciwnicy nie odrobili lekcji, które my szczęśliwie przyswoiliśmy.
Dlatego nie wmawiajmy ludziom, że EDEN zdechł. Zamiast tego, zaproponujmy jakąś wizję, która będzie w stanie EDEN i bipolarny świat, który współtworzył, zastąpić.

I tu właśnie pojawia się drugi krok, który na własny użytek nazwałem ,,zaskoczyć diabła". Nie jest to moja (czy tylko moja) idea, niemniej uważam, że można by się przy niej na moment zatrzymać.
Strategicznie rzecz biorąc, dobre relacje z Chorwacją są nam potrzebne. Pomijając już nawet fanatyczną miłość, jaką darzymy naszych dalmatyńskich braci, powód wydaje się oczywisty: Chorwacja, choć dla Węgier i Serbii niegroźna, może im spokojnie zatruć życie na Bałkanach. Myślę, że fakt iż zawsze mówiąc o Węgrach, wspominam również o Serbii, powinien być dla wszystkich zrozumiały.
Jednak prawdziwy problem dla obu państw stwarza nie tyle Romperland, co Adminland – Rumunia, ten kraj, który formalnie powinien być gdzieś za tymi najsilniejszymi, a którego pozycję nienaturalnie zawyżają dolary i euro rumuńskich graczy. Rumunia przy wsparciu Chorwacji to już godny przeciwnik dla obu naszych sojuszników in spe – nawet jeśli nie będą w stanie wymazać Węgier, to całkiem skutecznie zablokują oba państwa na Bałkanach. Stąd ci, którzy piszą, że Węgry i Serbia nie są w swojej pro-NWO agitacji bezinteresowne, mają oczywiście rację. Jest jednak pewien szkopuł – Cromania sama się przez to blokuje, pewnie na następny rok czy dwa. Stąd podstawą sukcesu nowego sojuszu (czy tylko porozumienia) powinien być układ...między Polską a Rumunią. I nie mówię tu o porozumieniu o nieagresji, a o uczciwej rozmowie w cztery oczy na temat wzajemnych oczekiwań, zwieńczonej rzetelnymi ustaleniami.

Przyjmijmy na początek kilka faktów i założeń:
- Rumunia nie jest miłośnikiem EDENu – mimo całej tej propagandy i pieśni o zdrajcach, Rumuni tkwią w EDENie tylko dlatego, że bez EDENu zwyczajnie znajdą się na początku drogi do piekła. Stąd cała zażartość, jaką nas ostatnio raczą (zażartość doprawdy autentyczna, bardziej emocjonalna, niż polski trolling) – oni się po prostu boją utraty tarczy i sojuszników. Tajemnicą Poliszynela jest przecież stwierdzenie, że tak naprawdę nikt Rumunów nie lubi.
- Rumunia jest uwięziona – poza Węgrami, nie ma żadnej drogi ekspansji. A i te Węgry to dość cherlawa perspektywa – zysk niewielki, straty bardzo prawdopodobne.
- Rumunia słynie z egoizmu, co w dyplomacji nazywa się po prostu pragmatyzmem (zdrowym lub niezdrowym, różnie). Jeśli dostanie swój kawałek tortu, przejdzie jej miesiączka. A nawet więcej – będzie w stanie za ten kawałek tortu zapłacić.

Dogadanie się z Rumunią nie jest niemożliwe. Dwa razy porozumieliśmy się już z kimś, kto nas z pewnych powodów nie lubił; raz z Hiszpanią (tutaj oczywiście Cerber czy Martinoz mieli lepsze pozycje startowe, ale jednak – kłótnie w prasie z tamtego okresu były nie mniej intensywne, niż teraz); raz ze Stanami Zjednoczonymi, które po Sindh cały EDEN miał ochotę poddać niedobrowolnej eutanazji. Ich obawy, że polsko-hiszpańska wizyta w Ameryce Południowej i Środkowej może się odbić niezłą czkawką, mówią same za siebie. W obu przypadkach porozumienie zostało oparte na wspólnocie interesów – my chcieliśmy czegoś, oni potrzebowali naszej pomocy. Oba układy zapracowały wprost idealnie – historię Spoland opowiada się eDzieciom w ePrzedszkolu, nasze szalone tango w Azji i wykopanie Rosji ze Stanów po dziś dzień pamięta się w Stanach z pewną nostalgią.
Rumuni nigdy nas nie kochali, nie mniej jednak, są sojusznikiem raczej sprawdzonym. Jeśli dadzą sobie wytłumaczyć, że:
a) poza Bałkanami też jest świat
b) przy wsparciu Polski, Węgier i Serbii Rumunia może zajść prawie tak daleko, jak za czasów swojego imperium
...grając jednocześnie na ich sentymentach i megalomanii, dalej powinno pójść już z górki.
Nie mówiąc już o tym, że wnieśliby nam w posagu naszą ukochaną Chorwację, która sama dostałaby bardzo ciekawe perspektywy.
Pytanie tylko, czy nie trawiący Rumunów smrtan jest tu odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Aktualny prezydent poszerzył wyłom i chociażby juz tylko z tego powodu warto było na niego głosować. Niestety, dyplomatycznie bywa subtelny jak słoń w składzie porcelany. Jeśli nie stanie na wysokości zadania...
Hmm, wie ktoś może, czy Cerber zamierza startować w lutym?

I tym oto optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć.



P.S. Nie mam zielonego pojęcia jak tu się edytuje tekst więc chwilę potrwa, nim zacznie to wyglądać tak, jak powinno - proszę nie krzyczeć.
Za to na ścianę tekstu możecie sobie ponarzekać dowoli, i tak się tym nie przejmę.