Teoria łopatologii niestosowanej

Day 1,206, 19:12 Published in Poland Poland by Zafikel

Artykuł powstał ze zmęczenia i nudów. Mniejsza o pozaerepowe przyczyny zmęczenia. Gorzej z nudą – to skandal, bym przez kilka dni nie był w stanie znaleźć ani jednego artykułu w polskiej prasie, który by mnie zainteresował lub przynajmniej zainspirował wymianę zdań i poglądów. Na temat inny, niż te bzdury o WP (Wy już chyba naprawdę nie macie co robić).
Zresztą taką specjalną miarą poziomu nudy jest dla mnie to, o co aktualnie przypieprza się Whiteye. Z reguły szanuję, co ma do powiedzenia i nawet jeśli się nie zgadzam z jego krytyką, warto to poczytać – jednak im mniejsze drobnostki krytykuje, tym lepiej wiem, że jest już rzeczywiście źle.

A skoro tak, napisałem coś. Nie wiem, czy ciekawe – ale przynajmniej ja się nie nudziłem.



System polityczny – stan obecny

Od dawien dawna w Polsce obowiązuje system silnej władzy prezydenckiej, z marginalną rolą kongresu. To prezydent kontroluje dwa główne narzędzia polityczne, tj. elitę no-life'ów z MSZ, którzy to (z reguły z nim samym na czele) spędzając godziny na ircu wplątują nas w mniej lub bardziej udane przedsięwzięcia militarne oraz MGiF, prawdziwy i supertajny skarbiec naszego państwa. Przyjęło się, że Kongres ma przede wszystkim drukować pieniądze dla niekontrolowanego przez siebie NBP oraz wciskać guziczki w odpowiedniej kolejności, gdy przychodzi do ustalania stawek podatkowych, podpisywania MPP oraz deklaracji NE. Reszta należy do pierwszego noł-lajfa ePolski, trzymanego za jaja przez swojego ministra finansów – de facto najpotężniejszą figurę polityczną kraju (niegdyś Carbon, teraz Zucha).
W efekcie ci dwaj, czasem do spółki z ministrem spraw zagranicznych (nader często jednak prezydent woli prowadzić politykę zagraniczną osobiście, przynajmniej w najważniejszych kwestiach) kształtują całą rzeczywistość polityczną drugiego co do wielkości kraju eRepublik.
Nie twierdzę, że jest to sytuacja na wskroś zła – wedle zasady ,,głupi ma zawsze szczęście", trafiliśmy na specjalistów w swoim fachu, więc nasz skarbiec – z tego, co wiem – jest na ogół bezpieczny, a polityka zagraniczna stabilna (ostatnio jakby mniej...ale ostatnio w ogóle sporo rzeczy się zmieniło). Mimo to, sytuacja ta jest również na wskroś niebezpieczna – nigdy nie jest dobrze, gdy ci sami ludzie rządzą krajem zbyt długo; nieważne, jak sprawni by byli w tym, co robią.

Wielokrotnie wskazywano, że głównym problemem każdej potencjalnej opozycji jest brak kadr – nawet, jeśli wybory wygra kandydat rzeczywiście niezależny od dotychczasowej kliki, by skutecznie rządzić i tak musi oprzeć się na tym samym składzie. Prezydent ten zniknie po miesiącu (jeszcze się nie zdarzyło, by lider dotychczasowej opozycji załapał się na reelekcję), a jego miejsce zajmie następna znajoma twarz. Nazwałem to jakiś czas temu ,,zjawiskiem następcy tronu". I rzeczywiście – od początku tego konta, by się zanadto nie zagłębiać w przeszłość, zawsze wiedziałem, kto będzie następny. Zucha, Ariakis, Requel, Strozer, Smrtan – dopiero przy okazji tego ostatniego nastąpił oficjalny rozłam w szeregach kliki, widoczny zresztą aż za dobrze do niedawna w prasie. Lutowe wybory pokazały, że rywalizacja może przejść z poziomu wirtualnego (,,nie wiem czy wygram, ale i tak wygram") na faktyczny – nieznaczna przewaga Pierre Dzoncego nad Manedhelem przypomniała, że elekcja nie musi być czystą formalnością (nadal twierdzę, że przypadku Manedhela i Cerbera taką właśnie była – to, co wielu odebrało jaką wyraz moich sympatii politycznych, było prostym stwierdzeniem faktu – wiedziałem że Cerber wygra, mimo że on sam nie był tego pewien).
Tak czy owak, nadal poruszamy się w tym samym obszarze. Poza MSZ, wszystko jest po staremu. Vice-prezydentem jest kontrkandydat obecnego prezydenta (inna sprawa że nie wiem, czy w dalszym ciągu a jeśli tak, to na jak długo), doradcy to smrtan i Strozer (jakbym skądś ich znał...), MGiF – Zucha i Khere.
Zmiana? Jak cholera.



Przyczyny

Odstawię na bok brak kadr – to nie jest przyczyna, a jedynie skutek. Oczywiście chwała obecnej ekipie za otwartą deklarację kształcenia przyszłych no-life'ów, jednak nawet jeśli ten cel zostanie zrealizowany, nie będzie to stanowić jakiejś znaczącej zmiany jakościowej. W obrębie kliki zawsze następowała jakaś tam rotacja, teraz ten proces może być co najwyżej delikatnie przyspieszony – może już za pół roku stołek MSZ obejmie, dajmy na to, mpakosh czy johnny06.
Ot, wszystko.

Prawdziwą słabość widzę przede wszystkim w marginalnej roli Kongresu, którego zwolennikiem zresztą nie jestem – w obecnej formie, oczywiście.
Powtarzane co jakiś czas próby zwiększenia roli tego organu w stosunku do hegemonicznej pozycji prezydenta spełzły na niczym.
I nie mogło być inaczej.

Bez ogródek – postulat zwiększenia kompetencji bez gruntownej zmiany systemy to nie tyle utopia, co czysty debilizm. Partie są zresztą same sobie winne – członkowie każdej TOP 5 (może z wyjątkiem PPL) przypominają mi raczej feudalne zakony rycerskie, z własną kapitułą (baronowie partyjni, z moim ulubionym Miksiaczkiem na czele), braćmi pod bronią (the Dragons, GOND) i grupą kardynałów, którzy jakiś czas temu zaczynali zabawę z grą właśnie w owych zakonach, a teraz mają w dupie interesy macierzy. Wyliczanki partii, zwłaszcza ND i PPP ,,kto był naszym prezydentem, kto u nas zaczynał" są oczywiście zrozumiałe; inna sprawa, że gdy już ci ludzie coś osiągają, poprzez członkostwo w rządzie zyskują pozycję pozwalającą się swobodnie na swoich dotychczasowych patronów wypiąć, do granicy impicza oczywiście.



Root of all evil

Partie zdają się nie rozumieć dwóch rzeczy.

Po pierwsze – prezydent niewiele może. To nie jest v1, gdzie prezydent miał przynajmniej pełen wachlarz możliwości na polu bitwy.
Oczywiście, nadal dysponuje asortymentem swoich indywidualnych broni – MPP, propozycja pokoju, zakup szpitali/systemów obronnych, embargo handlowe czy...wiadomość powitalna).
Nie jest zatem tak, że może nim zostać dowolna osoba. Mimo to, wszystkie jego władze są kontrolowane przez kongres i właściwie niedobrze może się zrobić tylko wtedy, gdy w wyniku uporu odmówi zaproponowania MPP czy zamknięcia wojny.
Nie jest jednak niezależny, a od czasu, gdy nie można zrejterować z pola bitwy, a wojny toczą się w ślimaczym tempie, nie musi być też tak dyspozycyjny i zaangażowany, jak się do tego przyzwyczailiśmy.
Na dobrą sprawę wystarczy, by prezydent logował się dwa-trzy razy dziennie.
Czy Kongres tego nie widzi?

Świadom swej siły i ambitny prezes partii może ze spokojem rozwalić cały system polityczny Polski. W przypadku odmowy współpracy ze strony rządu, da się ich bardzo łatwo spacyfikować. Odmówią przekazania haseł? Trudno – wypuści się nowe gazetki RR, MON czy MEN. Jedyny problem to rezerwy naszego państwa – jeśli MGiF odmówi współpracy, można mu co najwyżej skoczyć. Ale już NBP nie może nic – wystarczy drukowane pieniądze przelać w inne miejsce. Zresztą nawet pozycja MGiFa nie jest taka silna – w miarę przejmowania kontroli nad polityką gospodarczą kraju, byłby on coraz mocniej spychany na peryferie, w efekcie stając się jedynie absurdalnie bogatym tankiem.

Z nieświadomości posiadanych możliwości, partie dotyka druga przypadłość – tj. gówniarstwo polityczne. Prezentacje wyborcze posłów są nudne i w zasadzie rzadko kto traktuje je poważnie. W tym samym czasie prezesi partii są tak zaabsorbowani dysponowaniem stołkami na listach wyborczych, że zapominają, o co tu tak w zasadzie chodzi. Byle tylko dostać się do kongresu, byle tylko zając jak najwięcej ławeczek. I...i...i...nic więcej. Przyznajcie się, tak szczerze – kto z Was traktuje poważnie Marszałka Kongresu? O wadze tego organu świadczy fakt, że nie ma nawet czegoś takiego jak gazetka MK – wystarczy porównać z sytuacją w rządzie, gdzie każde ministerstwo ma swój organ prasowy. To już nawet nie jest śmieszne – najpotężniejszy ośrodek władzy w Polsce ma słabszą prezencję niż kochany, ale posiadający stosunkowo niewielkie znaczenie MEN (zanim ktoś zacznie się burzyć: doceniam pracę chłopaków z MEN). [
Ja sam odwiedzam gazetkę każdego kolejnego MK tylko po to, by pośmiać się trochę z bezproduktywnych, odtajnionych debat Kongresu – gdzie zresztą zdarza się, ze ministrowie biją posłów na głowę pod względem poziomu wypowiedzi, wiedzy i...frekwencji. To ostatnie jest chyba najsmutniejsze – na czterdzieści kilka głów, z reguły nie wypowiada się nawet 30%.

[Edycja: Glupi błąd - nie wiem, skąd mi się wzięło, że Anioł Zagłady i inni pisali ze swoich gazetek. Dziękuję Dr. Infected za sprostowanie]


Błędne koło

Przyzwyczajeni jesteśmy przykładać wagę do obsady stołka prezydenta, w tym samym momencie traktując wybory kongresowe po macoszemu. Reputacja tej instytucji jest opłakana – cyrk, burdel na kółkach, zero odpowiedzialności – to tylko kilka z delikatniejszych określeń, jakich się na temat Kongresu używa.
Akcja wywołuje reakcję – skoro wszyscy zlewają na parlament, łącznie z nim samym, w wyborach kongresowych może startować każdy. I tak prezydent może spać spokojnie – jeśli nie wkurzy zbyt dużej ilości osób, jak Cerber ostatnio, pozostaje impiczodporny, nie musząc przejmować się resztą. W efekcie to prezydenci decydują o składzie osobowym kliki, która odbywa się głownie po liniach nieformalnych. Nie twierdzę przy tym, że prezydenci wybierają ,,kolesi" czy idiotów – jak pisałem wcześniej, głupi ma zawsze szczęście.
Mimo to, krąg się zamyka.

Wyobraźmy sobie teraz, że krajem rządzi nie prezydent, lecz premier (cesarz, król, Matka Teresa, Dio – zwij jak chcesz). Premier formuje swój gabinet przy poparciu 50%+1 głos członków Kongresu i jest w efekcie zależny od parlamentarzystów. Odpowiada przed nimi, przed nimi również odpowiadają ministrowie, działający pod presją wotum nieufności. Taki minister nie może sobie pozwolić na pyskowanie czy zatajanie faktów, w efekcie czyniąc salonową politykę ePolski bardziej przejrzystą – przynajmniej dla kilkudziesięciu osób. Idąc dalej – te kilkadziesiąt osób, otrzymując większą odpowiedzialność, jest też z większą odpowiedzialnością wybierane. Oczywiście, trafią się czarne owce, być może nawet zdrajcy – ale ogólny poziom kongresu znacząco się zwiększy. Wymagając od kongresmana wiedzy, będziemy mieli też w jego osobie zasiłek kadrowy – co w efekcie zwiększy pole ewentualnej rekrutacji na niewolników w ministerstwach. Co więcej – większe gremium rządzące, przy bardziej przejrzystej i otwartej polityce, niejako automatycznie stworzy szersze pole do rozwijania kadr – w ogóle.

W tym samym czasie to prezydent musi się zastanowić nad tym, jak dostosować się do polityki kongresu, nie na odwrót. Być może dobrze by było oddać do jego dyspozycji MON – bo to w kwestiach militarnych posiada jedyne poważne możliwości.

Taki projekt trzeba by dopracować w wielu aspektach; uważam jednak, że jest tego wart.
To źle, że krajem rządzi instytucja, która w każdej chwili może na dobrą sprawę zostać zablokowana – na każdym kroku. To prezydent powinien uzupełniać kongres, a nie kongres – lizać prezydenckie buty i symulować debatę polityczną.
Systemy parlamentarne są z reguły bardziej narażone na chaos niż te z silną pozycją prezydenta. I nie miałbym nic przeciwko tym ostatnim, gdyby znane z prawdziwych państw instytucje dało się przełożyć na świat eRepublik. Tymczasem nasz moduł polityczny ewidentnie wspiera kongres, a nie prezydenta – i warto byłoby to wykorzystać.

Zmiany, które zaszły w ciągu ostatnich miesięcy w eRepublik z reguły mi się nie podobały. Nie mogę jednak odmówić adminom jednej rzeczy, która zresztą wyszła im zupełnie przypadkiem – potrzebujemy coraz mniej no-life'ów, by skutecznie rządzić krajem (uważam no-life za zjawisko wyłącznie negatywne, chore i patologiczne, ale i tak pewnie zostanę oskarżony o sztywniactwo czy pseudo-filozofię, co mnie oczywiście bardzo zaboli).


Możemy też nie zrobić nic, do końca gry żyjąc w błogiej nieświadomości tego, jak tak naprawdę wygląda nasza polityka, skazani na tych samych ludzi, bez których wiedzy i możliwości zwyczajnie nie możemy się obejść.

Miłego weekendu