Państwo otwarte, państwo szcześliwe: ePolska?

Day 1,391, 08:29 Published in Poland Poland by Zafikel

Do napisania poniższego zmotywował mnie ten temat, a zainspirowała panująca w polskiej przestrzeni politycznej i/czyli również prasowej pustka.

Pomysł jest prosty i pozornie koresponduje z autodestrukcyjnymi wizjami Smaarka; pozornie, bo chociaż cel jest ten sam, nie wymaga niszczenia czegokolwiek po drodze.

Wolność gospodarcza

W podlinkowanym wyżej artykule padł pomysł stworzenia bojówki handlowej, mającej na celu wykopanie z rynku złych obcych. Jak możecie przeczytać w dyskusji pod tematem, autor jest niezbyt konsekwentny w swoich wywodach: z jednej strony chce zwalczać ludzi, którzy przeszkadzają (w sposób zupełnie legalny) polskim patriotom w prowadzeniu interesów, z drugiej strony uważa ich wpływ na gospodarkę (tj. on pisze ,,na skarbiec", ale dla mnie to jedno i to samo) za marginalny. Tak czy owak wychodzi on z założenia, że w polskim raju powinni zarabiać tylko i wyłącznie Polacy (no i może sojusznicy; tego nie wiem). Kłóci się to z tkwiącym we mnie (liberalnym) liberałem który uważa, że zarabiać powinien lepszy, a kryterium językowe nie powinno mieć tu żadnego znaczenia.

Jak trąbił ostatnio Podróżnik (taki kretyn, wzmianki ponoć niewart; dziwne tylko, że tenże kretyn cieszy się aż takim zainteresowaniem ze strony jaśnie oświeconych), państwo systematycznie zabiera sobie sporą część naszych przychodów. Można się z jego tezami zgadzać lub nie, ale okrada się nas w świetlanych realiach najpotężniejszego kraju eRepublik. W zestawieniu z innymi, jesteśmy w pozycji godnej pozazdroszczenia, jako że reszta świata może nam co najwyżej skoczyć. Warto byłoby zadać sobie jednak pytanie: co dalej?

Ludzie myślący krótkowzrocznie i asekuracyjnie odpowiedzą, że należy walczyć o utrzymanie status quo, czyli bronić regiony z surowcami i cieszyć się objętością portfela. Ludzie nieco bardziej kreatywni i mający perspektywę strategiczna raczej niż taktyczną pomyślą tak, jak każdy prawdziwy kapitalista: jeśli jesteśmy bogaci powinniśmy zrobić wszystko, by się jeszcze bardziej wzbogacić.

Populacja ePolski jest ograniczona, a co za tym idzie, nasz rozwój ma swój limit, pieniędzy należy zatem szukać za granicą. Każdy chciałby zarabiać w ePolsce, niezależnie od przynależności sojuszniczej. Wszystko, co trzeba zrobić, to po prostu otworzyć rynek.

Przeciwnicy obcych powiedzą, że słabi i tak mają problemy ze znalezieniem pracowników do swoich firm, a dodatkowe rekiny w akwenie tylko ten problem pogłębią. W dodatku członkowie Terry czy EDENu będą gros swoich produktów przesyłać za granicę, wzmacniając tym samym potencjał naszego przeciwnika.
Co więcej...nie ma co więcej, nie widzę innych argumentów przeciw.

Przeważa strona plusów (zwłaszcza, że minusy są iluzoryczne, o czym niżej).
Otwarty rynek stymuluje konkurencję, różnicując ceny i pensje. Dla konsumenta taka sytuacja to marzenie. Bogaty Polak może być jeszcze bogatszy, o ile nie będzie się kierował źle pojętym patriotyzmem i kupował/pracował u rodaka. W przeciwieństwie do ludzi, chleb i czołg nie mają obywatelstwa.
Firmom to również nie zaszkodzi. Oczywiście, słabi będą pewnie prząść jeszcze gorzej, być może nawet padną. I tak właśnie powinno być: nigdzie nie jest napisane, że każdy powinien się zabierać do robienia pieniędzy.
Jest tylko jedno ale: słabi wcale nie muszą paść. Wystarczy że pomyślą.

W tej chwili jeden Dejot bierze na klatę kilkudziesięciu Janów Kowalskich, którzy w pojedynkę są przeciwko niemu zupełnie bezsilnie. Zadajmy sobie jednak pytanie: co się stanie, jeśli Jankowie dogadają się między sobą i zaczną działać razem?
Kilkudziesięciu Jasiów ma nad Dejotem przewagę liczby, poza tym na pewno jest pośród nich kilku no-life'ów. Przy odpowiedniej koordynacji mogą mu i jemu podobnym ze spokojem wypowiedzieć wojnę i ją wygrać. Rekiny da się zgnieść samą przewagą masy.
A zarobione pieniądze można gromadzić i inwestować w firmy wyższych poziomów, wedle umówionej kolejności. Gdybym chciał zarobić na firmę q5 w oparciu o własne środki, potrzebowałbym na to co najmniej kilku miesięcy i dużo, dużo nakładu czasu. Kilkudziesięciu ludzi może zrobić to samo w perspektywie dni lub tygodni.
Dalej można się bawić w różnego rodzaju koncerny, korporacje, trusty, budowę oligopoli, banki – możliwości są w zasadzie nieograniczone.

Co więcej, w warunkach obecności na rynku większej ilości rekinów i płotek, również szczyt polskiej finansjery będzie musiał zmagać się z ludźmi grającymi tymi samymi co on metodami. Zamiast jednej ,,mafii rynku pracy" powstanie ich kilka, co automatycznie uzdrowi nieco sytuację.

Zarzut, że wrodzy obcy będą produkować na potrzeby wrażych wojsk sam się w zasadzie obala. Jeśli firmy EDENu czy Terry produkują u nas, to nie produkują i nie sprzedają u siebie, co automatycznie osłabia i tak już wątłe gospodarki przeciwników. Jeśli ZDRUG czy Myrmidones dostaną 1000 broni Q5 i wykorzystają to w walce przeciwko nam, my sami będziemy musieli wyprodukować więcej, co dodatkowo nakręci rynek. Tyle, że nam się to zwróci, a u nich wspomniany 1000 jest równie bezwartościowy jak pojawiające się z powietrza złoto mastercarda.

Dlatego uważam pomysł kolegi Alebum za nonsensowny i niekorzystny dla naszej gospodarki.

Wolność polityczna

Zacząłem od gospodarki, chociaż nie jest to moja para kaloszy. Jest nią polityka i/czyli również prasa, gdzie obcy są nam jeszcze bardziej potrzebni.
Proponuję nadawać obywatelstwo wbrew obowiązującemu obecnie prawu, tj. każdemu, kto tylko będzie miał na to ochotę (byle bezpłatnie – kongresman który sprzedaje obywatelstwo to nie tyle zdrajca, co niedojda, bo tylko niedojda wpadłaby na pomysł by sobie w ten sposób dorobić). Tak, dobrze czytasz – wszystkim: Rumunom, Węgrom, Chorwatom, Serbom, Grekom, Macedończykom, Bułgarom, Turkom etc.
Dlaczego?

Sojusznicy

Po sojusznikach nie należy oczekiwać niczego złego, wyjąwszy grupy heretyckie pokroju tureckiej (teraz już chyba międzynarodowej) INCI. Jeśli założą jakiekolwiek związki polityczne i jakimś cudem odniosą sukces (w co wątpię – musiałyby się składać z setek ludzi), grupy te i tak będą właściwie przegłosowywać ustawy, w tym NE. Jeśli wstąpią do polskich gangów aka partii, mogą im tylko pomóc – w gangach siedzą już wszyscy konkretni ludzie których mamy w ePolsce, a jeśli nie siedzą, to mają ku temu własne powody i zdania raczej nie zmienią. Świeży narybek na pewno tym skostniałym, pseudo-politycznym strukturom nie zaszkodzi.

Jeśli chodzi o prasę, powstanie jeszcze więcej artykułów ,,zagranicznych", co poszerzy paletę tematyczną naszej trupiarni. Wystarczy ich przekonać (niekoniecznie tak, jak Sztandar), by raczyli pisać również po angielsku.
Skoro Polacy nie chcą pisać, potrzebujemy ludzi, którzy nie mają takich problemów.
Bawimy się tu w imperium, a takowe NIE może interesować się tylko własnym, wąskim podwórkiem.

Oponenci

By zagrozić jakiejś partii pTO, przeciwnicy musieliby napłynąć dosłownie falami. Nie ma w zasadzie szans, by założyli partię wystarczająco silna by dostać się do top 5 – do tego potrzeba setek ludzi. Żywych ludzi.

Mogą natomiast zagrozić pięciu głównym gangom polskim – jak wiemy z doświadczenia, takie PPP ze swoją imponującą trupiarnią nadaje się co najwyżej do robienia dobrego wrażenia (a i to pod warunkiem, że Yave nie zostaje wyznaczony na prezydenta). W przypadku porażki nasz kongres wzbogaci się o wrogą opozycję – zbyt jednak słabą, by przegłosować coś na naszą niekorzyść. Mogą co najwyżej wystawić NE w złym momencie czy (w skrajnej sytuacji) uniemożliwić impeachment.
Ryzyko jest zatem marginalne.
W takiej sytuacji widzę przede wszystkim plus – zaatakowana PPP (czy cokolwiek innego) będzie się musiało bronić, co zaktywizuje drzemiący w niej potencjał (a jakiś jeszcze jest, chyba że w prasie wypowiadają się tylko multi).
Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo chętnie dostarczyłbym znudzonym chłopcom nieco rozrywki.

Możliwe również, że część naszych przeciwników wcale nie będzie chciała nam szkodzić i zaproponuje inne opcje. Nie wiem jakie, ale bardzo chciałbym się dowiedzieć.

Co do prasy: jak w przypadku sojuszników.

Okupowani

Niemcy, Francuzi i Holendrzy stanowią specjalną grupę nacji, które są na nas skazane. Ze względu na ich słabość i posiadanie wszystkich interesujących nas surowców muszą być pod okupacją tak długo, jak długo ePolska będzie mocarstwem.
Polska polityka zagraniczna względem nich charakteryzuje się pewną ambiwalencją – czasem traktuje się ich jak otwartych wrogów, czasem pozwala istnieć w oparciu o traktat zawierający klauzulę o nie szkodzeniu (=nie biciu w powstaniach).
Oczywiście, taki trakt nie ma żadnych szans na jakieś dłuższe powodzenie, bo opłaca się tylko jednej ze stron.

W przypadku otwarcia granic (w tym kontekście brzmi to cokolwiek dwuznacznie...), można się po nich spodziewać tego samego, co i po reszcie oponentów – ale nie tylko.
Otóż jestem zdania, że ze wszystkimi trzema można spróbować porozmawiać na innej zasadzie: wystarczy zaproponować im status mniejszości i otwarcie zaprosić do ePolski.
Ich państwa nie mają żadnych szans pomyślnej egzystencji, a państwa kadłubkowe to za mało, by zdrowo funkcjonować – wyobraźcie tylko sobie jak fajnie musi się grać w składającej się (o ile akurat istnieje) z jednego-dwóch regionów eHolandii. Należałoby ich zatem przekonać, że opłaca im się uznać interes polski za swój własny.
Co za tym idzie, promować ich bojówki, organizacje polityczne, wydawać gazetkę Rzecznika Rządu również w wersji anglojęzycznej (choć tłumaczenie francuskie czy niemieckie również uważam za możliwe i bardzo opłacalne). Dalej można by umiędzynarodowić kongres i rozbudować rząd (trudne i nie od razu do zrobienia, ale kiedyś?).

Jasne, że można się spodziewać zdrady i ruchów wrogich względem polski, a nawet tak brawurowych akcji jak ta shoota. Ale gra jest warta świeczki.

Co do prasy – jak w przypadku sojuszników (a wariancie optymistycznym – jeszcze lepiej).

Podsumowanie

Ta gra ma ograniczony silnik gospodarczy i jest też z gruntu europejska, czyli oparta o przestarzałą, typowo zaściankową wizję dialektyki narodów. Możemy się oczywiście bawić w to do końca erepublik, tak jak w życiu spora część z nas umrze w oparach nacjonalizmów – ale tak wcale nie trzeba.
W przeciwieństwie do ,,reala" (słyszałem, że Henryk lubi nim szpanować), tutaj eksperymenty nie kosztują i mogą nam uatrakcyjnić zabawę.

Spróbujmy chociaż.

P.S. Jako że od dłuższego czasu nic nie pisałem powyższy tekst komponowało mi się ciężej niż zwykle, będzie więc też pewnie cięższy w odbiorze. Przepraszam i liczę na Twoją wyrozumiałość, drogi Czytelniku.
P.P.S. Nie ukrywam, że za sprawą lenistwa ponownie nie zdobyłem się na zebranie danych, którymi mógłbym kwestię podbudować. Artykuł należy zatem traktować jako zagajenie; do kompletnego projektu jeszcze sporo mu brak.