O cyckach bez cycków

Day 1,185, 19:23 Published in Poland Poland by Zafikel

Nie mam ostatnio humoru na tematy większego kalibru. Niestety, i pośród tych mniejszych (jak o wyższości wyższości grupy bojowej na niższością niższości Wojska Polskiego) nie mam specjalnie pola do popisu, bo mnie to zwyczajnie ani ziębi, ani grzeje.
Przewija się jednak ostatnio również problem prasy – jej poziomu, treści i innych takich.
Jako że chwilowo nie mam chęci na jakąś szerszą analizę, postanowiłem popełnić mały artykulik na temat jednego z bohaterów naszych dyskusji.
Dzisiejszy wieczór sponsorują zatem – ratatatatam – cycki!

Drogie Panie muszę niestety przeprosić – jako, że eRepublik to wirtualny inkubator testosteronu, nie mogę uczynić Was równorzędnymi bohaterkami tej jakże istotnej opowieści. Nie sądzę jednak, by Was to zmartwiło – wszak kobiety z reguły są nieco dojrzalsze niż ich partnerzy, a to właśnie o dojrzałości będzie tu głównie mowa.

O cyckach bez cycków

Zadaliście sobie kiedyś pytanie, ile trzeba mieć lat, by szaleć na widok piersi w formie spłaszczonej, w kolorze i na monitorze? Ja tak. I wyszło mi, że tego typu rzeczy mogą wzbudzić szał pośród grupy 14-16-letnich, zdrowo rozwijających się samców. W tym wieku o seksie i ,,dupach" mówi się więcej, niż ma z nimi do czynienia. Później młody chłopak zaczyna odkrywać, że te prawdziwe dziewczyny to całkiem komunikatywne istotki, zatem gra przeskakuje na nieco wyższy poziom. Rola pornoli i zdjęć zaczyna maleć – co najwyżej, bardziej artystycznie usposobione dusze kierują swą uwagę na akty (fotograficzne, rysunkowe, inne).

Myślę jednak, że eRepublik jest domeną graczy nieco starszych – ot, powiedzmy, 17+.
Jeśli mam rację, sprawa zaczyna się komplikować, a rola obowiązkowych piersi w artykułach stawia nieco większy znak zapytania. Cóż takiego może pociągać zdrowego samca, który tak na dobrą sprawę powinien się już zbliżać do inicjacji seksualnej, mając też pierwsze doświadczenia bycia w związku (jak luźny by on nie był), w czymś tak okrutnie nienamacalnym?

Część ludzi to na pewno tzw. nerdzi (lubię to praktycznie nieprzetłumaczalne na polski słowo). Nerd nie ma jaj, by zrobić coś naprawdę – woli do końca życia onanizować się radośnie przed ekranem. Poniekąd, całkiem rozsądny wybór – taniej, bez płaczu i straty czasu, można zaoszczędzić na nowe Playstation.
Potraktuję jednak tę grupę jako margines i przypadek beznadziejny; nerdowi nic nie pomoże, póki on sam nie postanowi czegoś zmienić.

Idąc dalej, mamy też grupę gówniarzy. Gówniarz może mieć nawet 30 lat, jednak z pewnych przyczyn jego rozwój emocjonalny zablokował się gdzieś w okolicach pierwszej klasy szkoły średniej. Gówniarza łatwo poznać po tym, że bardzo chętnie i szeroko wypowiada opinie na temat ,,cziksów" – im więcej piw, tym barwniejsze są te wywody. Gówniarz to oczko wyżej niż nerd – ten pierwszy przynajmniej wychodzi z domu, gra w piłkę etc. Czasem ma też dziewczynę, może nawet uznała go za godnego swego łoża i dostąpił radości pierwszego spełnienia (ona rzadziej; szansa na to, że gówniarz zlokalizuje punkt G bez podpowiedzi wielkości komety jest niewielka). Jest jednak zasada, że prawdziwy dżentelmen o tego typu sprawach nie rozpowiada, względnie robi to tak, jak Jack Nicholson w filmie ,,Porozmawiajmy o kobietach". A gówniarz gada, gada i gada – ta to, inna tamto, ta ma za duże coś, a tamtej...mniejsza. Im mniej ma wspólnego z obiektem westchnień, tym ostrzej się na ten temat produkuje.
Gówniarz nie jest przypadkiem beznadziejnym – dorosnąć można zawsze. Być może, kiedyś, jakaś pani wykona ten pierwszy krok i odkryje przed nim tajemnice pełnego, radosnego związku.
Wtedy wreszcie nasz bohater zawrze paszczękę, co jego towarzystwo przyjmie z wyraźną ulgą.
Myślę, że gówniarzy jest w eRepublik całkiem sporo – to całkiem naturalne, że Internet pochłania te sfery, które niegdyś realizowały się w bardziej bezpośrednich i zdrowych środowiskach.

To jednak nadal nie wyczerpuje kwestii. Nerd, gówniarz – obie te klasy mogą rzeczywiście przeżywać widok płaskiego odbicia naturalnego piękna.
Śmiem jednak mniemać, że nie każdy szukający ,,cycków" i odrzucający a priori artykuły ich nie zawierające jest rzeczywiście w jakimś większym stopniu nimi zainteresowany. Ot, rzucić okiem można, czemu nie – nie łączy tego jednak z jakąś wzmożoną aktywnością czy doznaniem innego rodzaju.
Coś go jednak ciągnie, coś kusi – komentarz musi pójść, artykuł musi zostać uzupełniony o ten niezbędny, merytoryczny element 80% wypowiedzi w eRepublik.

I tutaj zaczynają się schody. Znając nieco kraje południowe (acz oczywiście nie tak dobrze, jak Sir Dragan), znam też trochę kulturę macho, nazywaną gdzie indziej machochizmem.
Kultura męskich, ale zadbanych samców, legitymujących się możliwie ,,odjazdowym" samochodem, okazującym kobiecie – przynajmniej z zewnątrz – minimum rewerencji i traktując ją wręcz przedmiotowo, z wrogością odnoszących się też do konkurencyjnych samców. Zwłaszcza tych z innych części Europy (ot, taki mały kompleks kulturowy, który pozwolę sobie jedynie zaznaczyć).
Tutaj machochizm jest częścią dziedzictwa kulturowego, reprezentowanym w aspektach negatywnych, jak i pozytywnych (tak, takowe też istnieją).
Wspominam o nim dlatego, że komentarze w ePolskiej prasie podchodzą właśnie pod tę kulturę, której jednak Polska częścią nie jest, nie była i – mam nadzieję – nigdy nie będzie.

Wewnętrzna potrzeba okazania znajomości poszczególnych kategorii ,,cziksów", wykraczająca czasem poziomem zaawansowania poza okolice dekoltu i rozporka – trzeba pokazać, iż jest się równorzędnym partnerem w tym jakże życiowym dyskursie. Innymi słowy, trzeba zaakcentować swoją męskość, nawet (zwłaszcza!) w grze przeglądarkowej. Idzie to w parze z nieco inną dyskusją, na temat tego kto i dlaczego jest gejem (polecam ostatni temat z rekrutacją do WP; aż się zresztą nie mogłem powstrzymać od komentarza). Dyskutując o kobiecym biuście trzeba zaznaczyć choćby śladowe zainteresowanie – inaczej można stać się elementem podejrzanym (pal licho, że i tak nikt nie zauważy, kto się w temat wpisał, a kto nie). Rzucając na prawo i lewo gejami, podkreśla się w zasadzie to samo, konfirmację zastępując negacją.
Wedle starej, dobrej i sprawdzonej reguły ten, kto najbardziej usiłuje coś zaakcentować, ma z reguły z tym właśnie największy problem. W tym przypadku, z poczuciem własnej męskości.
Dotyczy to nie tylko nerda i gówniarza, ale też bardzo wielu tzw. normalnych ludzi (tutaj pozwolę sobie polecić film pt. "Ordinary People" – bardzo ładny, oskarowy obraz tego, jak złudna może być czyjaś ,,normalność").

Problem jest o tyle zabawny, że w zasadzie przechodzi zupełnie machinalnie, technicznie, odruchowo. Niepewny swojej męskości osobnik nigdy w życiu nie przyzna przecież, że ma z tym jakiś problem – a już na pewno nie przed samym sobą.
Poziom zakłamania jest tak wielki, że aż wszechogarniający – na tej samej zasadzie alkoholik aż po samo dno nie wie, że ma jakiś problem z alkoholem.

Są też ludzie zdrowi i pewni siebie. Oni nic nie muszą akcentować, bo wiedzą, co mają wiedzieć. Dyskutują o kobietach, ale jest to dyskusja na zupełnie innym poziomie.

Jak sądzisz, drogi graczu – do której kategorii należysz?

Miłego weekendu

P.S. Pointa? No cóż, ciężko o nią, wszak problem ten, wielkości góry lodowej, tylko przy okazji daje o sobie znać w eRepublik. Dlatego pointy nie będzie. Zamiast tego przypomnę tylko, iż za miesiąc z hakiem będziemy mieli początek wiosny.
Nie jest to może najszczęśliwsza pora roku; trochę śniegu, trochę deszczu, wciąż nie można zrzucić kurtki. Mimo to, wiosna stwarza dobrą okazję do spacerów.
Drogi autorze, drogi czytelniku – przewietrz się czasem.
Ku chwale polskiej prasy. Jak i ot tak, po prostu.