Ircofilia (czyli o tym, jak szybko i skutecznie rozwalić państwo)

Day 1,366, 21:37 Published in Poland Poland by Zafikel

I kolejny ścianotok o absurdalnej porze. Szczerze mówiąc, od miesiąca próbuję się zabrać za coś konstruktywnego, zawsze z takim samym skutkiem (no ale przynajmniej udało mi się przeczytać całe ,,Tunele" i pierwszy tom ,,Millenium"...jak to miło sobie przypomnieć, co to znaczy ,,normalna książka"). Erep to taki cierń na dupie – przyjemne i pouczające, ale jednak bezproduktywne hobby. Pozwolę sobie raz jeszcze o tej bezproduktywności zapomnieć.
Ad rem.

W prasie wybuchła burza, bo chyba tylko tak można określić wysyp artykułów na jeden temat. Osobiście preferuję dwa z nich: szeroko komentowany i wotowany artykuł Sztandara oraz zwyczajowo zapomniany esej Smaarka. Obaj skoncentrowali się na problemach na linii władza – społeczeństwo, z czego (w pewnym uproszczeniu) Sztandar poruszył część praktyczną, Smaark – teoretyczną. Oba mi się podobają, nawet jeśli wziąć pewne luki w wiedzy naczelnego komika tego kraju (przekornie można by rzec, że gdyby ich nie było, rząd nie miałby jak odpowiedzieć na atak; bo przecież łatwo przypomnieć nienajlepszą prezydenturę redaktora oraz wytknąć mu, że członek rządu to nie członek rządu; na pozostałe argumenty Yave zabrakło jaj, ale to nic nowego).

Przypadkowy duet S&S (SS?) bezlitośnie wypunktował uchybienia naszego prezydenta, atakując jednocześnie panującą na salonach arogancję i oderwanie od społeczności.
Pozwolę sobie uzupełnić ich wywody o to, co jest w tym wszystkim wg mnie najważniejsze, to jest przyczyny kryzysu, w jakim tkwi polska eRepublik.

Oczywiste oczywistości

Chciałbym przyjąć na początek kilka założeń, które bardzo ułatwią mi dalsze referowanie kwestii.

Po pierwsze, uznajmy za pewnik że elity rządzące nie maja żadnego kontaktu ze społeczeństwem, poza przypadkowym kontaktem roboczym (gruby bojowe, tanki – MON).
Po drugie – elity (o czym wspomniał Sztandar) uważają, że dysponują monopolem na wizję państwa. Ich wizja, jako ludzi doświadczonych, siłą rzeczy nie ma i nie może (w ich oczach) mieć konkurencji w postaci wizji powstałej oddolnie, czyja by ona nie była.
Po trzecie – osoba aktualnego prezydenta jest, w gruncie rzeczy, bez większego znaczenia. Yave jest wygodny, bo nie jest członkiem najściślejszej elity i nikt po nim nie będzie płakał. W jego przypadku widać ewidentny brak wprawy – popełnia tak beznadziejne kuchy, na jakie wyjadacze pokroju Khere raczej by sobie nie pozwoli (tj. stałoby się to samo, ale zgrabniej). Tym krajem rządzi od dłuższego czasu ta sama klika, co doskonale widać, jeśli porównamy składy rządów obu kandydatów w ostatnich wyborach.

Traktuję powyższe jako założenia wstępne, które nie powinny raczej stanowić treści artykułu innego niż polemiczny lub satyryczny. Każdy z nas o tym wie, interpretacje różnią się w szczegółach. Są to jedynie skutki, które poświęcę na ołtarzu przyczyn.

Rozłam w państwie

Każdy, kto kiedyś miał styczność z pracą w wielkiej korporacji wie, że tego typu potężne organizmy z czasem zawsze przekraczają próg, po którym ekspansję spycha z wolna działanie dla samego działania. Korporacje rozrastają się i tworzą państwa w państwie, obudowując swój kościec setkami norm, stanowisk potrzebnych do kontroli innych stanowisk, funduszy na rzecz utrzymania funduszy etc. Podobnie jest z państwem, zwłaszcza w realiach socjalistycznych (takim państwem jest np. Polska, co udowadniają nam dzień w dzień ZUS czy faszystowskie elementy w policji).
Tak samo jest z państwem w erepublik. Zwróćmy uwagę na to że małe państwa pokroju np. Słowacji funkcjonują o wiele prężniej i bardziej wydajnie kolosy pokroju Polski czy Serbii). W małym państwie elita funkcjonuje blisko społeczeństwa, bo:

a) są na siebie wzajemnie skazani,
b) jednostki zaangażowane stanowią wysoki odsetek całości.

W miarę rozrostu państwa masa, co oczywiste, traci kontakt z tzw. ,,masą". Wykształca się wyspecjalizowana i wysoce kompetentna elita, która krok po kroku służbę na rzecz państwa zaczyna traktować jako swego rodzaju rutynę. To całkiem logiczne – robię coś długo i dobrze, znam się na tym, chcę to robić. Vingaer od dawna jest specem w kwestii polityki spraw zagranicznych, Carbon czy Khere to guru ekonomii, Strozer to państwowy strateg (ostatnio w dobrowolnej odstawce, gdyż admin zamordował erepową strategię). Spece mają setki kontaktów z innymi specami (warto zauważyć – znajomości zamykają się raczej w kręgu światowych potentatów, małe i średnie państwa nie ,,znają" się tak dobrze), znajomości przypieczętowują sferą ściśle towarzyską, co w miarę znudzenia grą spycha na bok wszystko inne. Stąd już tylko krok do alienacji.

Elita odnawia się, ale według własnych reguł – przepływ na linii władza – społeczeństwo nie jest swobodny, do klubu należy zostać zaproszonym. Nie jest to oczywiście jakoś specjalnie sformalizowane i nie przybiera formy rytuału, ale jest.
Sam dostałem takie zaproszenie (nawet kilka razy), nigdy z niego nie skorzystałem (przyznaję, że raczej z braku czasu i słuchając zdrowego rozsądku niż braku ochoty; ileż to materiału mógłbym zebrać na tym przeklętym ircu...)

Elita staje się wtedy swego rodzaju kastą z uchylonymi drzwiami, choć być może należałoby ich nazwać państwową mafią. Tworzą własne realia i własne zasady (czy raczej, stworzyliby, gdyby byli nieco bystrzejsi). Ich główną bronią jest doświadczenie, olbrzymia baza danych o wszystkich erepowych smrodach oraz mit niezastępowalności - ,,no bo komu by się chciało tyle murzynić". Z tym murzynieniem to różnie, przy czym zawsze gdy pada akurat ten argument, uśmiecham się do samego siebie.
Elita bardzo zgrabnie podtrzymuje wizerunek znanego z v1 czy v2 erepowego no-life'a, dzielnego prezydenta, który nigdy nie śpi, ministra finansów, który do późnej nocy pomnaża nasze pieniądze, zapracowanego ministra obrony. Co bardziej spostrzegawczy ludzie wiedzą, że nie jest to tak do końca prawda. eRepublik zostało uproszczone do tego stopnia, że w zupełności wystarczy by prezydent zalogował się kilka razy dziennie, rola ministra finansów została praktycznie zmarginalizowana. Pozostaje MON i MSZ, ale ten pierwszy ma tyle wart, że na brak snu nikt raczej nie powinien narzekać, a ci drudzy poświęcają na sferę towarzyską (na ircu) znacznie więcej czasu, niż na negocjacje i finalizowanie umów międzynarodowych. Niewiarygodne, ale to prawda – eRepublik stało się wreszcie grą absorbującą znacznie mniej sił niż kiedykolwiek wcześniej (choć straciła przy tym sporo z dawnego uroku).
Jednak elita tkwi nadal w przeświadczeniu o własnej wszechwiedzy, wszechmocy i niezastępowalności.

Ircofilia

Powyższemu zjawisku bardzo mocno sprzyja irc, ze swoją siecią kanałów oficjalnych, półoficjalnych i zupełnie zamkniętych. Dyskutowałem o tym nieraz, zwłaszcza z Dr. Infected który, jak wielu innych, wspominał o tym że to właśnie tam realizuje się funkcja społecznościowa tej gry. Ba, zarzucano mi nawet ostatnio ircofobię.
Śpieszę zatem z oficjalnym wytłumaczeniem i już wracam do tematu: to nie ja jestem ircofobem, to elita cierpi na mocno postępującą ircofilię.
Sam irc jest po prostu narzędziem, ani dobrym, ani złym. Złe lub dobre może być jego wykorzystanie. Nie widzę nic złego w koordynowaniu działań zbrojnych z irca (co więcej, nie znam lepszego sposobu).
Widzę natomiast coś złego w przenoszeniu tam całego życia państwowego i towarzyskiego.

To na ircu zapadają wszystkie ważne decyzje odnośnie gry: tam się negocjuje układy, koordynuje pracę rządu, rozlicza, kłóci i debatuje. Z tego wszystkiego do prasy przeciekają jedynie marne resztki. Doprawdy nie dziwię się, że ircofile bezkrytycznie wierzą w potęgę i niezbędność irca (alkoholik też uważa, że alkohol jest mu bezwzględnie potrzebny do szczęścia). Na ircu jest szybciej, rozmowa ulega skrajnej prymitywizacji, przez co staje się też bardziej komunikatywna dla ludzi, których nie nauczono rozmawiać (i którzy nawet nie wiedzą, że flejm i trolling ma swoje polskie i od dawna używane nazwy – polemika, erystyka, pieniactwo, parę innych), jest intymniej, wiele treści można przemycić, łatwiej kłamać i oszukiwać.
Irc jest dla erepowej władzy tym, czym dla tej prawdziwej jest ośrodek prezydencki w Juracie.

Irc ma swoje wady, jest urywany i ulotny (logi jedynie rejestrują, nie można ich ożywić, jak np. w zapomnianym temacie na forum), osobom aktywnym stawia poważne wymogi czasowe. Najgorsze jest jednak to, że irc jest elitarny – otwarte kanały nie mają takiego znaczenia, jak półotwarte, a te z kolei ustępują miejsca zamkniętym kółkom wzajemnej adoracji. Twierdzenie o tym że irc kształtuje relacje w społeczności erepowej to święta prawda i zarazem, wierutna bzdura.
Święta prawda, bo rzeczywiście tak jest.
Wierutna bzdura, bo dotyczy to tylko znikomej części populacji dużych państw .

Anatomia niedowładu władzy 2

Tego ostatniego elity są nieświadome...i trudno im się dziwić. Jak to, powie jeden z drugim, przecież na ircu jest Iksiński i Igrekowski, mam tu dziesiątki znajomych!
To, czego nie widać z perspektywy członka grupy, doskonale można dostrzec z zewnątrz – dziesiątki? A ile to jest w skali państwa, które ma kilka tysięcy żywych kont (nawet jeśli gros z nich to multi). Te kilka, może kilkanaście procent na ircu rości sobie prawa do bycia jedyną słuszną ePolską, a pozostałe osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt parę procent ignoruje się jako dwukliki i nieogary z jednego tylko powodu – bo tamci nie mają czasu i ochoty podporządkować się regułom gry, które nakazują im grać poza nią.
Tylko o to tu chodzi – dwuklik nie jest wcale głupszy czy mniej uzdolniony od starogwardzisty, on po prostu potrafi zachować zdrowe relacje na linii gra – niegra.
Przy czym przyjmuję tu rozszerzoną wersję dwuklika jako osoby, którą interesuje więcej niż work&train – może to zdziwić co niektórych ircofilii, ale dwukliki potrafia i czytać, i pisać (w dodatku po polsku). Ale dla dwuklika polem kontaktu jest prasa, a nie irc – bo to prasa, a nie irc, jest integralną częścią tej gry.

Wspomniana prasa zdycha – jest w niej mało wysoko wotowanych artykułów, mało nowych twarzy pośród redaktorów i komentatorów, mało samych artykułów i komentarzy. Ircofilom służy to za potwierdzenie tezy o rzekomej wyższości irca, dla mnie to jedynie dowód ich totalnego zaślepienia.

Z prasą jest tak, jak i ze wszystkim innym – ruch napędza ruch. Jeśli dwuklik widzi sto artykułów to ma poczucie żywotności państwa, jak i tego, że coś dzieje się na jego oczach, że być może ma na to wpływ. Jeśli widzi dwa nie wątpi, że prasa umarła – a państwo wraz z nią. To tak jak z kryzysem finansowym, który jest w mniejszym stopniu kwestią faktów (jest za mało tego i tego) co przeświadczenia o tym, że jest źle. Czy może inaczej: nastroje kształtują wydarzenia, inaczej nigdy nie pękłaby żadna bańka spekulacyjna.

Dwuklik, którego możemy teraz zastąpić terminem ,,obywatel" nie ma zatem żadnego kontaktu z władzą, poza nachalną propagandą RR i aroganckimi rozkazami MON, z czego jedno i drugie powstaje w miejscu, w którym nigdy nie był i którego wcale nie chce widzieć. Obywatel jest pozbawiony informacji oraz środków umożliwiających mu uczestnictwo w życiu społecznym tej, jakby nie było, społeczenościowej gry.
Nie dysponuje żadnymi możliwościami, poza dołączeniem do ircowych kółek różańcowych, na które ma – całkiem słusznie – totalnie wyj...łożone. Skoro nie ma prasy, nie ma też partii – te doskonale prezentujące się na papierze gangi polityczne w rzeczywistości składają się z dość wąskich grupek, w których wymaga się aktywności, czyli – uwaga, uwaga! – uczestniczenia w ircowych debatach (czytaj: pięć minut o grze, pięćdziesiąt pięć o czymś innym). Dwuklik ma w nosie taką rozrywkę, woli – ponownie, zupełnie słusznie – pogadać ze swoimi znajomymi przy piwie.
Następuję reakcja łańcuchowa, a państwo umiera.

Podsumowanie

Wracając do obecnej sytuacji: podobne wybuchy będą się co jakiś czas powtarzać, ku uciesze publiczności. W oparciu o to, co napisałem wyżej, zrozumiałem wreszcie dlaczego ePolacy tak bardzo kochają się kłócić. Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś naszą cechę narodową. Te erupcje to po prostu jedyny przejaw żywotności czegoś, co wygląda jakby już dawno zdechło. W dłuższej perspektywie sytuacja nie ulegnie zmianie: elita nie potrzebuje nic zmieniać bo jest jej dobrze tak, jak jest, a dwuklik nie zamieni się raptem w rekina prasowego, bo nie ma ku temu żadnej motywacji.
Też bym nie miał, mając przed oczyma taką trupiarnię i nie będąc nauczonym walenia głową w mur.

Z drugiej strony, nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego. W prosty sposób kopiujemy relacje z rzeczywistości. Polska nie jest krajem obywatelskim, jeszcze do tego nie dojrzała – Polak ma bardzo słabo rozwinięty instynkt polityczny, a od polityka oczekuje przede wszystkim trzech rzeczy: chleba, igrzysk i świętego spokoju.
W prawdziwej Polsce zmienia się to wskutek wybuchów kanalizujących opinię społeczną w jakimś punkcie na dłuższy czas oraz mozolnej pracy ,,organiczników".
W ePolsce może być dokładnie tak samo.

Niestety, konkluzja pozostaje smutna: nie można oczekiwać od elity, że zacznie się zachowywać odpowiedzialnie. Oni nie mają sobie nic do zarzucenia, nie będą przeczyć swojej naturze – której pewnie uległaby większość z nas, znajdując się w podobnych warunkach. Im nie jest potrzebna komunikacja z kimś poza swoim kręgiem towarzyskim, nie widzą powodu, dla którego mieliby raptem zadbać o uczynienie tej typowo postkomunistycznej tkanki tkankę obywatelską, czyli żywą i aktywną.

Za to można pokochać i znienawidzić erepa: pod pretekstem zabawy widać tu w pigułce tak wiele rzeczy z większych, rzeczywistych i, tylko pozornie, bardziej złożonych organizmów.