ePolska da się lubić

Day 1,494, 18:38 Published in Poland Poland by Zafikel
Notka: przepraszam Syrkiusa i kbss, do Waszych wypowiedzi ustosunkuję się prawdopodobnie w odrębnym artykule, kontynuując wątek reformy polskich sił zbrojnych (zakładając oczywiście, że Was to interesuje). Napisaliście sporo przemyślanych rzeczy, z kolei ja z jednej strony popełniłem kilka nadużyć, z drugiej zaś pozwoliłem sobie na nieścisłości (np. odnośnie planowania ile influ ma być w konkretnej mini wbite nie miałem na myśli dokładnej i stałej ilości, bo to oczywiście bez sensu). Za Wasze komentarze dziękuję, były (i są) cenne.

ePolska da się lubić

Po umyciu nastu okien i posadzek, przygotowaniu iluś tam dań i zakupie prezentów wpadłem na pomysł, że odreaguję ten przyjemny, ale męczący zamęt świąteczny przy erepie. Normalnie wziąłbym pewnie książkę, ale o tej porze jakoś tak niespecjalnie chce mi się myśleć, czyli erep jest w sam raz – niezobowiązująca, ale jednak (momentami) emocjonująca rozgrywka.

Trafiłem akurat na 14 minibitwę w batalii o Małopolskę, którą od początku wyraźnie przegrywaliśmy. Po drodze wypuściłem wszystkie rezerwy, jakie miałem, zatem po trzech z rzędu obronach regionów rdzennych nie mogłem już nic więcej od siebie dodać.

Pierwsza myśl była taka, że chyba jednak za mało się staramy. Masterki masterkami, ale spoglądając od czasu do czasu na pole bitwy nie widziałem jakichś powalających ilości bazuk. Założyłem zatem, że jeszcze sporo osób je ma i kisi na ,,lepszą okazję", przy czym smutna konkluzja była taka, że ,,lepsza" jest w tym wypadku równoznaczna z ,,BH". Wyraziłem niezadowolenie z tego powodu, zdaje się że udało mi się ruszyć kilka osób.

Druga myśl która przyszła mi do głowy to podejrzenie, że starzy miliarderzy niespecjalnie kwapią się do udziału w kolejnej ,,epickiej" batalii. Nie wiem, czy mam rację, trzeba by to sprawdzić na egovie. Jeśli tak...no to trudno, bogacz zawsze może wykpić się sianem.

Trzecie i ostatnie spostrzeżenie wiązało się z postaciami Dwóch Wież Chorwacji, Argrobem i Romperem. 170 milionów influ na całą bitwę w wydaniu tych dwóch panów, Bóg jeden raczy wiedzieć ile więcej poszło od wszystkich tych, którzy za punkt honoru postawili sobie wygranie z nami bitwy, choćby za trój lub czterocyfrową cenę w euro – widać Chorwaci są równie zapiekli w niechęci, co wcześniej w miłości do swojej siostry, Polski. Przy tym spostrzeżeniu wyraziłem więcej niż jedno zastrzeżenie, jako że po raz kolejny obudził się demon o którym zdążyłem zapomnieć wiosną tego roku, kiedy to prymat mastercardów zdawał się jeśli nie zemrzeć śmiercią tragiczną, to przynajmniej przesunąć tyłek gdzieś w odmęty drugiego planu. Starannie pielęgnowane złudzenie nie przerodziło się w prawdę, a efekt w postaci wygranej przez euro walki z Polską (8:6, tak dla przypomnienia) kolejnym tego przykładem.

Niejednokrotnie wykpiwałem ludzi, którzy tłumaczyli nasze porażki ,,tymi złymi mastercardami". Myślę, że miałem rację – tamte porażki, w bitwach o cele mniejszego kalibru, przy nieporównywalnie słabszej mobilizacji naszego eSpołeczeństwa i porównywalnym z dzisiejszym udziałem rodzimych mastercardów nijak nie pasowały mi do archetypu dzielnego romantyka, rycerza bez skazy i zmazy, walczącego z przeważającymi siłami wroga ze świadomością pewnej porażki. Prędzej już do teorii spiskowych, ala Korwin-Mikke w chwilach słabości.

Dzisiejszej bitwy również nie przegrali romantycy...bo Chorwatów jakoś o romantyzm nie podejrzewam. Jeśli ktoś tę bitwę przegrał to właśnie oni, względnie nie przegrał jej nikt – a już na pewno nie my.

To przedziwne i na pierwszy rzut oka nonsensowne spostrzeżenie jest ostatnim z dzisiejszych, dla odmiany całkowicie pozytywnym – albowiem, jeśli podliczyć bilans ostatnich tygodni, możemy być z siebie zadowoleni.

Kilka tygodni temu byliśmy spasionym, samolubnym grubasem który bezsensownie ładował influ tam, gdzie nie trzeba, byle tylko zabezpieczyć własne śmierdzące tyłki. Słowo ,,sojusznik" było pojęciem abstrakcyjnym, rozumianym jako coś, co odnawia się raz na miesiąc i z czym wspólnie hailuje się kolejne, oczywiście zwycięskie bitwy pod szyldem ONE. Słowo ,,pomoc" było pojęciem równie dalekim od konkretu, jako że pomagaliśmy jedynie naszym kochanym potentatom w ochronie bezcennych bonusów, by mogli sobie produkować kolejne tysiące ku piątek w nadziei jeszcze większego zysku.

Po drodze stały się dwie rzeczy, obie istotne.

Po pierwsze, przestało istnieć ONE. W miejsce sojuszu, który mógł (i przez chwilę nawet był) być ciekawy wskrzesiliśmy PEACE, dodając do grona towarzyszy Słowenię, Iran i Wielką Brytanię. Ten symboliczny akt zamyka pewien etap historii – etap, na którym pewni ludzie w pewnych sferach tej gry chcieli zrobić coś, czego jeszcze nie było, coś wyjątkowego i ciekawego. Od chwili wskrzeszenia PEACE nikt nie powinien mieć już wątpliwości, że tak oto wjechaliśmy z powrotem na stare tory.
Mniejsza o to, ile było w tym planu, a ile przypadku. Jakby mnie kto pytał: PEACEu hailować nie zamierzam, zwisa mi ten twór luźnym flakiem.

Po drugie, TEDEN przypomniał sobie o ePolsce, jako o tym upierdliwym cierniu co to od dawna nie dostał już należnego sobie oklepu. I TEDEN zabrał się do rzeczy.

Najpierw wybito nam z głowy różowe pierścionki i spróbowano wjechać w Mazury. Taktycznie przegraliśmy na całej linii, ale faktycznie zyskaliśmy coś cennego – tłusty i arogancki Polak przypomniał sobie, że każdy punkt na mapie eRepublik da się podbić.
I że ten badziewny, różowy, nie jest tu żadnym wyjątkiem. Wygraliśmy, co w sumie trudne nie było – tym razem TEDEN nie postanowił iść na całość.

Poszedł chwilę później, za sprawą Bułgarii. Ochoczo, ale jeszcze na pół sennie ruszyliśmy do obrony tego regionu...i przegraliśmy. Po raz pierwszy. Naprawdę.
Od bardzo, bardzo dawna.
I w tym momencie tłuścioch się wkur*. Bułgaria nie zdążyła się nacieszyć swoim sukcesem, smee tylko przez chwilę mógł sobie potrollować na temat zmian w nazewnictwie naszej byłej stolicy. Z pewnym wysiłkiem, ale szybko i pewnie pokazaliśmy Bułgarom, że jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie nim ten kraj zbliży się do drugiego państwa eRepublik. Dostali serię klapsów i zostali dosłownie wykopani poza obszar naszych zainteresowań.

Na szczęście chwilę potem trafiliśmy w samo oko cyklonu, przyciśnięci na Zachodzie przez Kanadę i USA, z perspektywą poważnego zagrożenia na wschodzie i na południu.
Utrata Francji i odcięcie się na terenie Niemiec było zabiegiem przykrym, lecz koniecznym – z pewnymi trudnościami i nie bez wpływu mechaniki gry (nieszczęsne daily orders...przyznaję, że wbiłem z 20 tysięcy zanim się zorientowałem, że coś tu nie gra; grzech odpokutowałem z nawiązką chwilę później). Podarujmy sobie może Dżeja i jego prezydenturę, która jest idealnym antytypem – przykładem na to, jak spierniczyć wszystko, co da się spierniczyć. Podarujmy, bo przy tej dysfunkcji rządu Polak wraz z tłuszczem (w postaci bonusów) zaczął tracić również arogancję. W efekcie przypomnieliśmy sobie, że umiemy zorganizować się sami.
I dało to zadowalające rezultaty.

Rezultaty te można było zaobserwować dzisiaj na polu bitwy. Można narzekać na to, że znalazły się pewnie ciołki którym bardziej zależy na medalikach niż na grze w drużynie. Być może paru starych potentatów również powinno znaleźć się na cenzurowanym, bo nie zrobili tego czego można by się po nich spodziewać.

Niemniej jednak, co można powiedzieć o kraju, który po bardzo ciężkim i sumie dość już długim okresie wysiłku militarnego, przy maksymalnym zaangażowaniu zmusił dwóch ludzi do wbicia 170 milionów influ? Po kraju, który pozwolił Argrobowi na pobicie rekordu osobistego, w postaci absurdalnej ilości 110 milionów influ w profilu? Po kraju, który pod tak miażdżącym obstrzałem był w stanie przez cały czas walczyć na pograniczu 50:50, przechylając to w jedną, to w drugą stronę wartości na pasku stanu? I który zdołał przy tym wygrać 6 rozgrywek?

Nie jest to nasz miesiąc pod względem ekonomicznym, taktycznym i strategicznym, ale jest to miesiąc, w którym udało się wskrzesić ePolskę.
I taką ePolskę lubię o wiele bardziej niż butnego, grubego potwora sprzed miesiąca, którego głównym zmartwieniem było to, kto i za ile wbije kolejny bezsensowny medalik.

Teraz możemy iść krok dalej. Możemy nadal walczyć tak, jak dzisiaj, a nie będziemy się mieli czego wstydzić przy dowolnym wyniku. Możemy odpokutować nasze grzechy i pokazać, że umiemy wybaczyć (np. Serbii, że mimo wszystko ważniejsza okazała się Albania) oraz przeprosić (np. również Serbię za to, że gdy ta znikała z mapy, dla nas ważniejsze były Niemcy). Możemy też wyrównać rachunek z małą Słowacją, która nie zawahała się pomóc jednemu z naszych najważniejszych sojuszników, Węgrom, ulegając przy tym kasacji.

Możemy, więc szkoda byłoby to spierniczyć.

Wesołych Świąt