Ciotland go home!

Day 1,464, 15:35 Published in Poland Poland by Zafikel

Z niekłamaną, podłą satysfakcją zwijałem dzisiaj mapę erepublik, chwilę po wieczornym logowaniu. Gdy na nią klikałem byłem pewien, że Alaska nadal będzie różowa, a my ponownie uderzymy na wschód (w zasadzie to na zachód, ale wiecie o co chodzi). A tu, panie, dupa, z grzybnią chujnia, obraz nędzy i rozpaczy. Rosjanie skopali nam dupę, Alaska jest rosyjska. Zgaduję, że następnym wyzwalanym przez Amerykanów regionem będzie właśnie ta piękna, mroźna kraina.
I tak oto cały misterny plan w pizdu, przynajmniej na jakiś czas.

Tylko, dlaczego mnie to cieszy? Bo tak w zasadzie to powinienem być zmartwiony. Potęga erepa, jaką eRosja...ee, już od dawna nie jest, przy wydatnym wsparciu sojuszników, którzy nie są w najlepszej sytuacji ekonomicznej, militarnej i jakiejkolwiek innej pokonali nasz wspaniały sojusz, ŁAN. Sojusz, który ma zabezpieczone, stabilne gospodarki, militarnie dominuje w prawie każdym rejonie świata i w ogóle, nie miał prawa czegokolwiek przegrać (przynajmniej nie teraz).Winna jest oczywiście, jak zawsze, waluta: ach, te tysiące euro wydane tylko po to, by wysrać się na biało-czerwony sztandar! Bo, jak ogólnie wiadomo, my jesteśmy biedni i żadnych euro nie mamy.

My mamy tylko Grievousa, którego pilnuje, by młodzi gracze nie byli gnębienie przez tych trochę starszych. Mamy też Staruszka, który poleci na koniec świata tylko po to, by jakiś zły Słoweniec nie zdobył kolejnego medalika. I pewnie kogoś tam jeszcze mamy, ale to za mało, by sprostać eurodollarowemu argumentowi.

Mamy też boskich sojuszników. Boskość ich to fakt faktyczny i oczywiście oczywisty, albowiem wspomniał o tym nawet nasz Rzecznik Rządu, boski Leo. Nasi sojusznicy nie chcą bić dla Polaków – z ,,zupełnie nieznanych nam przyczyn" wolą bić gdziekolwiek indziej. Nie chcieli bić Serbowie, nie chcieli i Węgrzy, którzy nie tak dawno temu dziękowali nam w prasie za braterstwo na polu bitwy. Pamiętajcie, dzieci – braterstwo to ważna rzecz, co wyraźnie widać na mapie erepublik.

Ale, idąc za retoryką boskiego Leo, tak naprawdę nie powinniśmy się specjalnie dziwić czy martwić: polski grupy bojowe zadały astronomiczny dmg rzędu prawie 60 milionów influ! W jednej mini! A że się posrało to już nie wina Mańka – jak ogólnie wiadomo, winny jest zawsze poprzednik. Czasem tylko, kompromisowo (jak w tym wypadku), gdy kaszana jest zbyt wielka, winny nie jest nikt. Poza mastercardem oczywiście.

Romperze, Argrobie (bo to pewnie o Was znowu chodzi...a może nie?), jak mogliście nam to zrobić! To takie niesprawiedliwe i nieładne z Waszej strony, że takie nam baty spuszczacie. Ale euro na pewno Wam się kiedyś skończy – i wtedy uderzymy, z nową mocą. My, Polacy, nasz biało-czerwony sztandar, którego drugi koniec utkwi głęboko w dupie rosyjskiego niedźwiedzia polarnego!

Tylko w charakterze wstępnego pitu pitu, czas przejść do konkretów.

Ciotland go home – czyli fenomenologia posrania

Nie przyglądałem się specjalnie obu bitwom, jak i nie przyglądam się żadnej innej.
Ot, rutyna, dzień jak co dzień. Wbiłem 300 tysięcy w obu (ciekawostka – dziennie, za 25 zabitych, wbijam jakieś 150 tysięcy; jeśli dmg grup w jednej mini wyniósł 58 milionów, to na coś takiego starcza 387 tankietek klasy ,,Zafikel"; idąc dalej tym tropem – czy aby na pewno taka wartość powinna nam imponować? Bo mnie to jakoś nie rusza) patetyczny...patriotyczny obowiązek spełniłem.
Mogłem co prawda wbić o dwa miliony więcej, ale akurat w tej mini był już jakiś tank, zapewne zarezerwował sobie miejsce w kolejce i groził oklepaniem machy wszystkim, którzy go spróbują przeskoczyć. Tak jakoś poczułem się przygnębiony i doszedłem do wniosku, że nie będę nikomu przykrości robił. Po co mam później wyczytywać w prasie jaki to ze mnie wredny złodziej...

Takich jak ja jest mnóstwo – zakładając, że nawet takiej niedojdzie jak mi udało się uzbierać kilkadziesiąt bazook, mamy ich w naszym e-kraju co najmniej kilka tysięcy, a pewnie nawet więcej. Kilkaset milionów influ, które sobie spokojnie drzemie w oczekiwaniu na dobrą okazję. To, co może mnie i kilku innych różnić od większości to fakt, że o ile ja czekam na uwolnienie tej rezerwy w stosownych okolicznościach, o tyle znakomita większość czai się na medal. Gdzieś tam (chyba u Sztandara) wyczytałem, że Maniek ma nadzieję, iż być może w okolicznościach ataku na nasze rdzenne terytoria naród się zmobilizuje i ruszy kupry.

Drogi Mańku, nie ruszy. Może paru się przejmie, ale reszta poczeka. Summa summarum, za obronę Polski wezmą się znowu grupy bojowe. Których dmg, ze wspomnianej już minibitwy, ze spokojem zrównoważyłoby 30 tankietek klasy ,,Zafikel".
Gdyby tylko nie biły dla zasranych medalików, oczywiście.

No właśnie, grupy bojowe – drugi, równie ważny element układanki. Bez nich militarnie byśmy nie istnieli. Tylko, że grupy pracują sporo poniżej progu wydajności. Czyżby chodziło...nie, nie może być...o medale BH i CH? No chyba jednak, niestety.

Argument o tym, że medalami zarabia się na trening jest jak najbardziej logiczny.
Tyle tylko, że dotyczy stosunkowo niewielkiej grupy osób, zazwyczaj z siłą powyżej dziesięciu tysięcy. Ile takich osób zarobi sobie dziennym biciem na trening? Pięć procent? Dziesięć? Nie więcej. Ci, co nie zarobią, opierają się o dofy. I słodki sen, że kiedyś same będą mogły sobie powbijać medale, jak już uzbierają dostateczną ilość środków i bazook. Kiedyś grupy szykowały się na akcje, w których wbijały koszmarne ilości obrażeń. Była to kwestia prestiżu grupy – prestiżu, którego ślady znajdziecie w wielu filmikach na jutjubie.
Dzisiaj grupy urządzają ustawki. Ciekawe, że nie szkoda im na to influ. Pomyślałby kto, że rezerwa przyda się gdzie indziej. Np. w FER czy na Alasce.

No i kwestia trzecia: czyżby Polska nie miała przyjaciół? Plan budowy pierścienia (ze słów Khere wynika, że to wstęp do większej operacji, ale mnie już sama wizja tego pierścienia bardzo się spodobała) poszedł w odstawkę, oby chwilową. Nie przybyły nam na pomoc węgierskie czy serbskie hordy. Oczywiście, przeciwnicy ONE powiedzą że wynika to ze słabości samego sojuszu, ale mnie takie propagandowe wyjaśnienia specjalnie nie rajcują (i tu mała prywata: Lejzi Grzesiu, tak jak Cię lubię i szanuję jako gracza, tak muszę powiedzieć że zawiodła mnie Twoja odpowiedź na ostatni komentarz; chodziło w nim ni mniej ni więcej jak o to, że ŻADNA z Twoich kasandrycznych przepowiedni na temat ONE się nie sprawdziła; wręcz przeciwnie – ilekroć wieszczyłeś nam szybki upadek, np. kilka miesięcy temu, gdy na Polskę poszło kilka NE na raz, tylekroć w tyłek dostawaliście Wy, a nie ONE).

ONE nie jest ani słabe, ani bardziej samolubne niż jakikolwiek inny sojusz. To Polska w ONE jest słaba. Polska, która umie zrażać do siebie przyjaciół, ale już znacznie gorzej idzie jej wyrabianie stałych, poprawnych relacji. W tym miejscu muszę wyrazić żal, że brakuje nam dziś w dyplomacji np. Vingaer czy Cerbera – choć niekoniecznie podobały mi się ich metody, oni potrafili prowadzić długofalową politykę dyplomatyczną. Dzisiejszym ,,dyplomatom" jakoś to nie wychodzi.

Od powstania ONE nie umiemy ułożyć sobie poprawnych relacji z Serbią. W Polakach drzemie jakiś głupi opór, wielu nie lubi Serbów ,,za dawne czasy". Z kolei pragmatycy nie potrafią ustalić jakiegoś rodzaju synergii między tymi dwoma mieczami ONE. Serbia sobie, Polska sobie. Jasne, można i tak – tyle że to my na tym źle wyjdziemy. Serbia ma Węgry, Macedonię, kilka innych krajów. My mamy truchło hiszpańskiego byka i dzielnego, ale malutkiego wikinga. I to w zasadzie wszystko.

Co mnie osobiście boli to fakt, że Polska, mimo modnej ostatnio traktatomanii, nie umie prowadzić godnej imperium polityki wobec małych, ale solidnych krajów. Rok temu była świetna okazja, by wyrobić sobie w Łotyszach wspaniałych przyjaciół. Był LK777, było wielu Polaków wyzwalających ten kraj z rąk okupantów (litewskich i rosyjskich, jeśli dobrze pamiętam – jeśli nie, proszę mnie poprawić). Wielu Łotyszy wysłało przychylne nam sygnały, było to widać w prasie. Kilka miesięcy później, gdy miałem osobisty interes na Łotwie, zostałem przyjęty bardzo życzliwie – choć jako Zafikel niczym im się nie przysłużyłem. I z czasem jakoś to obumarło. Kraje ABC były kasowane, najczęściej chyba Łotwa – nie widziałem, by Polska jakoś szczególnie starała się chronić tych małych, ale cennych sojuszników.

Na pomysł unormowania sytuacji we Francji i Niemczech wpadliśmy niedawno. Pierwszy traktat z Francją (z kwietnia, jeśli dobrze pamiętam) był co prawda pomyłką, ale sama idea pozostawała jak najbardziej słuszna. Abstrahując od tego, co zrobił pozbawiony instynktu samozachowawczego Pierre, na kolejną rundę rozmów musieliśmy czekać aż do teraz. Mamy listopad. Do cholery ciężkiej, dlaczego tak długo zwlekaliśmy?
Politykę wobec Niemiec z litości przemilczę.

Do tego Turcja. Lubi ją GROM i osobiście Khere, biją w ich bitwach. Jak wiadomo, Turcja ma od pewnego czasu ,,drobne kłopoty" z ich dotychczasową psiapsiółką, Serbią. Sprawny dyplomata od razu zwietrzyłby okazję i poprzez wyrobienie doskonałych relacji z tym krajem znalazł w niej i sojusznika, i czynnik kontrujący wobec miażdżącej przewagi dyplomatycznej Serbii. Ale to oczywiście nie przejdzie. Nie w Polsce. W Polsce jest miejsce tylko na perunowo-martinozowe fobie antytureckie. Zero pragmatyzmu, bo po co – przecież jesteśmy tacy wspaniali, czyż nie?

I tak można w kółko. Ilekroć krytykuję polską politykę dyplomatyczną (czy raczej, jej żałosną namiastkę), tylekroć słyszę, ,,no bo nikt nie przestrzega traktatów", ,,no bo po jednej kadencji nastąpi zmiana". Takim ludziom polecam historię dyplomacji brytyjskiej (tej prawdziwej, nie erepowej). I próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego była tak skuteczna.



By nie rozwlekać zanadto: właśnie ze względu na powyższe tak bardzo się cieszę, że dostaliśmy w końcu mocno po nosie. Te dwie bitwy były prestiżowe i, jak na ten moduł militarny, dość istotne. Przegraliśmy je, nie tyle na własne życzenie co wskutek słabości i nieudolności. I w jednym mogę się zgodzić z rzecznikiem rządu – ktokolwiek by nie rządził, efekt byłby ten sam. Daliśmy dupy jako państwo.

Grupy, bo mogły bardziej i bo ich członkowie zanadto płaczą w prasie, że im się medaliki kradnie.
Pospólstwo, bo zamiast onanizować się myślą o medaliku wystarczyło wywalić ciężkie baterie.
Politycy, bo są pozbawieni wyobraźni.

Przegraliśmy wszyscy.

Wreszcie, czas najwyższy.

PS. Bonus muzyczny, bez związku z tematem.