Nie Warto Olać

Day 1,158, 23:18 Published in Poland Poland by WujekRemo
Czasami wydaje mi się, że nikt mnie rozumie 🙁


Niewykluczone, że wynika to z faktu niedostatecznie przemyślanych artów. Na pewno tkwi w tym ziarno prawdy.
No, a niewykluczone też, że przyczyna leży po stronie niedostatecznie myślących czytelników. Przynajmniej niekiedy.

Tak, czy inaczej, mój ostatni art Referendum - święto demokracji... Not miał być głosem w dyskusji o samych mechanizmach demokracji, a nie próbą podważenia głosowania, mającą na celu utrzymanie polsko-edenowego status quo. Nie wszyscy wszak to zrozumieli...

(Tu mała dygresja: wybacz, sureshot, nachalne pogrubienia, ale obawiam się, że bez tego adresaci rzeczywiście nie zrozumieją...)

Wszystkim więc, którzy mój artykuł uznali za "Eden propagandę" pragnę oświadczyć, że nigdy i nigdzie nie opowiadałem się za pozostaniem ePolski w Edenie za wszelką cenę. Nigdy też nie krytykowałem idei NWO jako takiej. Co więcej, swoje zdanie w tej materii wyraziłem już 31 grudnia w tym krótkim arcie - dla osobników, mających problemy ze "ścianami tekstu" - punkty 1 i 2 😉 art nieedytowany po 31.12.2010, niestety, nie mam screena, musicie wierzyć mi na słowo.

Skoro więc te podstawowe zagadnienia sobie wyjaśnilismy, przejdźmy dalej.


Referendum, którego nie było


No dobra, Wujek, skoro jesteś taki "wielki demokrata", do tego jeszcze - się okazuje -proNWO, to coś się tak zmarszczył na to referendum, hę?

No właśnie, kwestia kluczowa. Czy to było referendum?

Jak wspominałem, mechanika gry - będąca tu czymś - umówmy się - w rodzaju Prawa Nadrzędnego, dajmy na to, międzynarodowego - nie reguluje kwestii referendum. Również Dziennik Ustaw - odpowiednik Prawa Krajowego w RL, milczy na ten temat (AFAIK). Nie mamy rownież Konstytucji, która w RL reguluje kwestie przynależności państwa do organizacji miedzynarodowych. Na jakiej zatem podstawie kwestionuję zasadność użycia terminu "referendum"?

Już wyjaśniam: oparłem się na swym chorym zdrowym rozsądku, oraz wobec braku stosownych regulacji w eRepie - na prawodawstwie RL polskim - Konstytucji RP i Ustawie o referendum ogólnokrajowym (naturalnie z pomocą powszechnie pogardzanej i nie mniej powszechnie cytowanej Wikipedii). Tam zaś znajdujemy definicję, że:


"Referendum ma charakter powszechny. (...) Oprócz powszechnego charakteru głosowania, właściwie dla istoty referendum jest uznanie, że głosujący biorą w nim udział na zasadzie równości. Oznacza to, że żadna z osób głosujących nie może oddać więcej niż jednego głosu. Oprócz tego panuje zasada tajności, która gwarantuje indywidualne wyrażenia woli." Pełny tekst tutaj.


Nie odkryję zatem eAmeryki stwierdzając, że owo głosowanie nie było do końca powszechne i z całą pewnością nie było tajne. O ile nawet pod wpływem dyskusji dałem się przekonać w kwestii aTOmowców, jak i tego, że tajnego głosowania być może technicznie przeprowadzić się nie dało, o tyle podtrzymuję twierdzenie, ze skoro nie spełniło ono kryterium tajnosci, zatem "referendum" nazwane zostało w sposób nieuprawniony. Jako jednak osoba ceniąca sobie kompromis, chętnie zgodziłbym się na termin "konsultacje społeczne".


Referendum, konsultacje - co za różnica?To tylko nazwa!


Otóż, nie tylko. Odwołując się do jednoznacznie kojarzącego się terminu "referendum", rząd wysłał społeczeństwu wyraźny sygnał, jakoby właśnie teraz miało o czymś zadecydować. Sygnał, niestety, nieprawdziwy. We wspomnianej wyżej (RL) ustawie znajdujemy informacje, że referendum krajowe ma wynik wiążący, jeśli frekwencja przekroczy 50%; jeśli jest niższa, wynik ma charakter opiniujacy.

W naszym przypadku rząd nie podał żadnej informacji, czy i jaka frekwencja jest wymagana. Więcej: w ogóle nie wspomniano, czy wynik będzie obligujący, czy tylko opiniujący. Uczyniono to dopiero w kolejnym wydaniu gazety RR. W tym samym zresztą, w którym ogłoszono oficjalne wyniki i wyjście ePolski z Edenu.


Wujek, marudzisz. Jakby nie patrzeć - naród i tak wybrał!


A pewnie. Wybrał. Tyle, że referendum w demokratycznym kraju poprzedza oficjalna kampania. W kampanii takiej przeciwnicy i zwolennicy idei ścierają się na argumenty, hasła albo i dwuręczne topory. Całość medialnego show trwa ustaloną ilość czasu, po którym Naród Wybiera.

...Z tym tylko, że - aby tak stać się mogło - musi być z góry znana data głosowania. My zas z gazety RR dowiedzieliśmy się, że "Aby być może ułatwić niektórym (kongresmenom - przyp. aut.) podjęcie decyzji w głosowaniu, które nastąpi niebawem, jutro przeprowadzimy referendum, w którym chcemy poznać Wasze zdanie na ten temat." Cała informacja zaś w środku bloku tekstowego (traktującego zresztą ogólnikowo o nagannym wobec ePl zachowaniu HQ Eden), podana chudym drukiem, zaś przed i po wytłuszczenia. Takiego "przesuwania akcentów" uczy się studentów 1-go roku dziennikarstwa. Banalne to, ale działa.


Czyli co, komuchu, Głos Ludu nieważny?!


Ważny, a jakże. Najważniejszy, gdyby mnie ktoś pytał. Tyle, że - gdyby istotnie rządowi na nim zależalo - kolejność zdarzeń powinna byc nieco inna. Najpierw referendum lub konsultacje społeczne, nastepnie debata, a po niej głosowanie w kongresie, wreszcie - decyzja prezydenta i obwieszczenie jej światu.

Gdyby ktoś nie wiedział, to tylko wspomnę, że my mieliśmy po kolei debatę, głosowanie (chyba, nie jestem kongresmenem, wybaczcie, jeśli się mylę), drugą debatę, w jej trakcie (!) "referendum", gdzieś po drodze zapewne decyzję prezydenta, wczoraj ogłoszenie światu, że właśnie taka będzie, a dziś/jutro/kiedyśtam głosowanie. Tak w skrócie wyglada nowy kanon demokracji. Jak NWO, to na całego. Tyle tylko, że takiej demokracji to nawet Nie Warto Olać...

Odredakcyjny komentarz sobie daruję, mając nadzieję, że - wbrew temu, co zdają się o nas sądzić Miłościwie Nam Panujący - nie wszyscy jesteśmy debilami.

A że wyszła mi ściana i to nieco za poważna, więc na koniec:

z demokratycznym pozdrowieniem -

WujekRemo