Kto robi z nas baranów, czyli kilka słów o obecnej grze

Day 3,567, 07:09 Published in Poland Poland by maxi1994

eRepublik to piękna gra. Logujesz się, widzisz pełną "topkę" artykułów, która jeszcze nie tak dawno była pusta niczym niedawno skarbiec okupowanych ostatnio przez nas Turków. Zerkasz na prawą stronę monitora, gdzie zwraca na siebie uwagę nowa funkcja przygotowana przez naszych kochanych administratorów: krajowy feed, który co kilka minut informuje nas o nowych wiadomościach. Zostaliśmy zalani falą zmian, które mają pozwolić graczom na czerpanie większej niż dotychczas przyjemności z gry. Jednak przyglądając się dokładniej można odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. Czołówkę artykułów wypełniają momentami nawet publikacje sprzed miesiąca, zaś nowe posty na państwowym czacie to głównie spam od bota, a nie zaciekłe debaty czy też plany wymyślane w głowach naszych kongresmenów i szanownego rządu. Jednym słowem: nuda wśród Polaków. Oczywiście kłopot ten nie dotyczy tylko ePolski; kruszące się społeczeństwo jest problemem globalnym, nad którym główkują zapewne najpotężniejsze umysły eRepublik Labs. Trzeba przyznać, że jednak jest nad czym myśleć.

źródło: erepublik-deutschland.de

Na powyższym obrazku widzimy graczy, którzy zarejestrowali się 14 czerwca bieżącego roku. Nawiasem mówiąc, podobno zarejestrowani użytkownicy z nickami zaczynającymi się od słowa "Citizen" są efektem szeroko zakrojonej akcji marketingowej na Facebooku. Miała ona na celu zwiększenie ilości zarejestrowanych użytkowników, co zakończyło się sukcesem. Wspomnianego wyżej dnia stworzono prawie 450 nowych kont, zaś w styczniu 2017 roku liczba ta oscylowała około 200. Pracownicy eRepublikLabs mogli sobie przybić sobie piątki (a właściciele myśleć nad wakacjami, które ufundują sobie z pieniędzy ze sprzedaży firmy?), ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Kwintesencją pracy administratorów są te liczne przekreślenia nicków widocznych na wklejonym przeze mnie print screenie, które oznaczają śmierć gracza. Możemy dzięki temu wysnuć smutny wniosek: wystarcza kilka tygodni (status "Dead citizen" pojawia się przy graczu po miesiącu nielogowania), aby skutecznie zniechęcić się do tej gry.

Widząc, że wirus wymierania eSpołeczeństwa zaczął zataczać coraz szersze kręgi, oraz wysyłając wcześniej eRepowego pacjenta na kurację do sanatorium w Ciechocinku, administratorzy postanowili poprosić o pomoc samą społeczność. No bo kto najlepiej zna jej problemy jak nie ona sama? Tutaj musimy postawić pomysłodawcom plusa, bowiem informacje zwrotne od użytkowników to fundament marketingu, gdyż na ich podstawie można dowiedzieć się jak poprawić produkt, aby ten wzbudzał zainteresowanie wśród szerszej grupy odbiorców. Jest jednak pewne "ale", które rzuca cień na działania administratorów: czy nagradzane inicjatywy społeczności (co ma być jedną z funkcji projektu Plato Foundation), w szczególności bez brutalnych kroków uczynionych przez zarządzających tą grą, przywróci eRepublik nawet niekoniecznie blask, ale chociaż lekki refleks? Moim zdaniem: raczej nie.

Mądre głowy z eRepublik Labs chcą zrobić z graczy MacGyverów; wszystkim chętnym do współpracy rzucili na stół paczkę zapałek i parę sznurowadeł licząc, że ktoś za grosze zrobi im z tego helikopter. Tak obecnie wygląda pomysł na rozwój gry. Czytając coraz to nowsze opisy koncepcji administratorów i pękając ze śmiechu apeluję: szanowni administratorzy, najpierw zacznijcie zmiany od siebie, od przeanalizowania i wyeliminowania WASZYCH błędów, które popełniliście obierając kurs na szybki zysk i zapominając o tym, że w tym wszystkim najważniejsze jest dobro wszystkich graczy, a nie tylko tych, którym niesamowicie pompuje ego nawet drobny, lecz tak naprawdę nic nie znaczący sukces. Przez ostatnie lata to pod tych konkretnych użytkowników tworzyliście eRepublik; tworzyliście je dla ludzi, którym niesłychaną satysfakcję sprawia zdobycie (a często nawet kradzież) 3609. medalu Bohatera Bitwy, co w rzeczywistości odzwierciedla tylko ruch głowicy jakiegoś dysku twardego serwera na Seszelach i oczywiście zwiększenie objętości kieszeni Plato, który dzięki takiej osobie wzbogaca się o kolejne kilkadziesiąt euro.

Wszystko tak naprawdę zaczęło się od momentu wprowadzenia podziału na dywizje. Wiele osób krytykowało ten pomysł ze względu na sam sposób dzielenia graczy, który zależał od poziomu doświadczenia samego gracza. Dla przykładu, Piolun, były Minister Edukacji Narodowej, wytykał wady tego systemu sugerując jednocześnie podział ze względu na siłę, co na pewno na polu bitwy oddzieliłoby silniejszych od słabszych, pozwalając tym ostatnim mieć faktyczny wpływ na wojenne losy. Niestety, administratorzy nie posłuchali tej rady; w zamian za to zwiększyli co nieco wymagane przy przejściu do wyższej dywizji poziomy doświadczenia. Pomysł zupełnie nietrafiony, ale to jeszcze nie było najgorsze, bowiem na początku bojówkom i państwu było na rękę hodowanie młodych graczy - koksów, którzy w potrzebie rzucili się na wrogów niczym niekarmione od miesięcy, wypuszczone na posiłek stado psów czujące woń krwistego steku. Często dawało to efekty, ponieważ taki żołnierz, głodny walki, spalając co najwyżej kilka batonów potrafił - sam lub z drobną pomocą innego gracza - wygrać mini w danej dywizji. Zwycięstwa te niestety trzeba było okupić wstrzemięźliwością w wojowaniu, przez co gra dla takiej osoby ograniczała się do przycisków "pracuj" i "trenuj". Kluczem do sukcesu było właśnie oszczędzanie punktów doświadczenia. Każdy dzień w aktualnej dywizji zwiększał siłę i zadawane obrażenia, lecz trzeba również pamiętać, że każdy zadany w bitwie hit przybliżał do wyższej dywizji. U każdego w głowie siedziała myśl, że prędzej czy później będzie w D2, D3 lub D4, gdyż to było nieuniknione. Można było jedynie wydłużyć czas oczekiwania na tzw. level up, postawić temu opór jaki więzień przed wyrokiem śmierci stawia strażnikom prowadzących go w kierunku krzesła elektrycznego, na którym i tak zostanie stracony.

Tak wtedy funkcjonowała ta gra. Administratorzy zaobserwowali co jest grane i wymyśli rzecz, która na dobre zmieniła oblicze eRepublik: Infantry kit. Paczka ta, kosztująca 15€ pozwalała na zatrzymywanie zdobywania expa podczas walki (pod warunkiem bicia z bronią). Okazało się, że jednak to nie paczki golda kupowane przez Rompera i podobnych, a IK i parę innych zrobiło prawdziwą furorę. Podejrzewam, że Bukareszt po kilku miesiącach od pojawienia się tej paczki wyglądał tak:

Wkrótce każdy chciał walczyć "za darmo". Infantry Kit sprzedawało się lepiej niż lody w upalne dni. Jako że, nie każdy miał ochotę wydawać prawdziwe pieniądze, zaczął kwitnąć również handel paczkami od Plato. Niestety, taka sytuacja szybko pogłębiła różnice w wartości sił, w szczególności w D1, w której królowały (i nadal królują) osoby z hitem powyżej 100k. Najgorsze wcale nie jest to, że władają tymi dywizjami silni gracze; najgorsze jest to, że oni potrafią siedzieć na tych tronach od kilku lat, gdyż pozwala im to na czerpanie korzyści, a administracja im na to pozwala (oczywiście nie za darmo). Największą wadą eRepublik jest to, że pozwolono zepchnąć tysiące użytkowników, w szczególności nowych, na margines nie pozwalając im być być częścią tej gry i jej społeczności oraz zabraniając im decydować o losach eŚwiata, o ile nie skorzystają oni z płatnych opcji eRepublik.

No właśnie: na tym też traci społeczność. Kilka lat temu cementowało ją wspólnie pokonanie Rompera, Argroba lub innego mastercarda. Teraz nie podbudowuje ją dosłownie nic. Dzisiaj za zwycięstwem stoi często jednostka, nie grupa. Aby obalić - na pierwszy rzut oka - potężne, bogate mocarstwo, wystarczy wydać kilkaset euro, a potem sprzedać otrzymane od Plato prezenty. Pamiętam, jak podczas mojej prezydentury, w lipcu 2015 roku, Chile przyleciało do Europy i osiedliło się na terenach francuskich. Będąc świadomym zagrożenia ze strony przybyszy z Ameryki Południowej, krajom Asterii oraz ich sojuszników, zależało na szybkim wytępieniu intruza. W akcję wyrzucenia Chile z Europy zaangażowała się m.in. Słowenia, USA i oczywiście Polska. W normalnych warunkach rozprawilibyśmy się z nimi w mig; wtedy jednak droga do zwycięstwa ani trochę nie była usłana różami. Wszystko za sprawą Trico, który dysponował niesamowitą ilością erepowej waluty. Trzeba przyznać, że pomogliśmy mu trochę, bowiem strategicznie reprezentowaliśmy przedszkolaków, a nie absolwentów Uniwersytetu Republikańskiego szkoły oficerskiej, niemniej jednak w bezpośrednich konfrontacjach, po otwarciu Latynosom kilku frontów, powinniśmy być górą. Tak niestety nie było, gdyż wystawiane przez niego ogromne CO zachęcało żołnierzy nie tylko do bicia u boku Chilijczyków, ale także poświęcania swoich batonów. Była to skuteczna metoda, ponieważ po kilku dniach wyrównanej, ubogaconej bugami (między innymi problemami z wystawieniem CO) walki, mogliśmy zanucić sobie pod nosem "Home Sweet Home". Na szczęście później - już bez naszego udziału - Asterii w bólach udało się wypędzić Chile, co wymagało kolejnych posiłków, na przykład Kolumbii.

Od tych wydarzeń minęło wiele miesięcy. Pewnie jesteście ciekawi, Drodzy Czytelnicy, jak potoczyły się losy Chile, które miało wtedy kilku ciekawych i silnych żołnierzy, i jego przywódcy. Trico sprzedał konto, zaś Chile od kilkunastu miesięcy ma "drobne" problemy. Nie, tym razem nie są one spowodowane panoszeniem się po Europie czy też Azji albo sianiem spustoszenia wśród krajów Asterii i Pacyfiki. Nic z tych rzeczy, po prostu ten kraj... zmaga się z okupacją.

Tak, Chile bez Trico nie istnieje. Nie istnieje też Chorwacja bez Zdlemmy'ego czy Albania bez Colina, która ostatnio, podczas nieaktywności albańskiego króla, utrzymywała się na mapie dzięki wynegocjowanym przez niego paktowi o nieagresji. Wszelkie próby budowania społeczeństw spalają na panewce, bo wystarczy, że Andora doczeka się swojego wybawiciela, który dzisiaj sypnie groszem, a już jutro będzie tłumił powstania w Serbii albo w Polsce z taką siłą, której nie przeciwstawi się nawet najbardziej zmobilizowany naród.

Nie dajcie się zwieść słowom o poprawianiu eRepublik. Wszystkie zmiany to robienie z ekskrementów administracji przyozdobionej różową kokardką bombonierki. Kompletnie odechciewa się angażować się grę, nie tylko z powodu, że gry przeglądarkowe wyszły z mody. Jaki jest sens tworzyć bogato opisane poradniki, estetyczne wiadomości powitalne, jaki sens mają rozmowy z nowozarejestrowanymi graczami, którym można powiedzieć jedno i to samo: nic tutaj nie zrobisz, nic nie zmienisz, zanudzisz się, nie bij, nie graj. Czy o to chodzi? Dopóki nie rozpocznie się rewolucja w głowach twórców, dopóty nie wrócą chęci do aktywnej gry. Na razie nic nie zapowiada wycofania Maverick Packów czy Infantry Kitów, więc na tę chwilę pozostaje nam tylko nadzieja i pewnie eŚmierć: albo ta romantyczna, na barykadzie, od rzucanych w Naszą stronę milionów euro, albo ta druga, od znudzenia i nieaktywności.