In the middle of nowhere, czyli jak Romper został frajerem (+kącik kulturalny)

Day 1,256, 04:14 Published in Poland Poland by Notorious Suicide

Zastanawialiście się kiedyś, co łączy osoby Diabła i erepowego Mastercarda?
Ja tak i wyszło mi, że niejedno.
Po pierwsze, są zawsze po tej samej (czyli złej) stronie. Diabeł, wróg dobrych ludzi i mastercard, wróg dobrych graczy – gdy nie wiadomo kto jest winny, winny jest Romper i jego karta.
Po drugie, obu przypisuje się nadprzyrodzone zdolności. Z diabłem jest może nieco trudniej: praca nad deprawowaniem dusz ludzkich wymaga sporo subtelności, a na końcu i tak nikt nie docenia efektu. Mastercard ma prościej – "purchase GOLD", pif-paf i już jakieś państwo znika z mapy lub też na nią wraca.
Po trzecie – obaj na końcu i tak przegrywają. Nie znam ani jednej historii, w której diabeł byłby zwycięzcą. Ani diabeł Goethego, ani Bułhakowa, ani też Zły z jakiejkolwiek przypowieści ludowej – on zwyczajnie został wymyślony tylko po to, by nieustannie przegrywać.
Z mastercardem jest tak samo, czym chciałbym się pokrótce dzisiaj zająć.

– Generale, przegrywamy!
- Tak, to straszne...herbatki?


Jedyny słuszny sojusz ONE dostaje od kilku dni ostro po łbie. Miało być pięknie – Polska w Brazylii, Serbia i Hiszpania w USA, green in Bucarest. Summa summarum, Polska wycofała się na ,,z góry upatrzone pozycje", Serbia już może się zacząć przygotowywać do obrony rdzennych, Hiszpania w Stanach nikogo nie obchodzi, a w Bukareszcie znowu żółto.

Życzliwi twierdzą, że EDEN/TERRA nauczyły się walczyć, nieżyczliwi wskazują na intensywną kanonadę z kont premium. Prawdą jest jedno i drugie – w wartościach bezwzględnych ONE jest mniejsze niż oba wrogie sojusze, a mastercard rzeczywiście daje nam się ostatnio we znaki. Trudno przewidzieć, jak długo potrwa nasza defensywa – i jest to w gruncie rzeczy bez znaczenia.

W eRepublik nie da się już nic osiągnąć – ta gra została stworzona po to, by nigdy nie móc się skończyć, co na przestrzeni wielu miesięcy skutecznie rozwijano.
Nie da się podbić jakiegoś państwa na stałe, czy nawet – na bardzo długo (chyba, że mowa o jakiejś azjatyckiej drobinie). Nie da się prowadzić wielkiego interesu, bo wielki interes to i tak pikuś przy majątkach pozyskiwanych w kilka sekund (pozdrawiam Carbona, gracz, który niegdyś był bogaty). Nie da się też być ,,dobrym żołnierzem", bo dobry żołnierz to tylko statysta w cieniu bogów wojny. eRepublik przypomina zatem klubokawiarnię, w której z przyzwyczajenia wstuka się te parę tysięcy influ, zapracuje, potrenuje, by na końcu oddać się słodkiej konwersacji w prasie czy na ircu.

Tak jak każdy kij ma dwa końce, tak i różnie można spojrzeć na tę sytuację. Gra, w którą nie da się grać (choć da się bawić) zdaje się nie mieć sensu. Wszystkie nasze ofensywy rozbiją się prędzej czy później o falochron, ,,epicką batalię" wygra ten, kto będzie miał więcej euro w kieszeni. Euro na przechlanie, bo wspomniana epickość to i tak pic na wodę – dzisiaj podbiję NoB, jutro będę się bronił w Wielkopolsce. Można na to narzekać, być może nawet trzeba.

Spójrzmy jednak przez chwilę od dupy strony.

In the middle of nowhere, czyli jak Romper został frajerem

Jak wielokrotnie wspominałem, pośród kilku graczy, których nie darzę sympatią, poczesne miejsce zajmują takie (tacy?) Mastercardy jak Romper, exohoritis czy Bogdan_L. Jestem w swoim braku sympatii konsekwentny – nie lubiłem ich nawet wtedy, gdy Szatan był jeszcze po naszej stronie (i to nie za to, że mają kasę – życzę im, żeby mieli jej jeszcze więcej).
Jestem też jednak uczciwy i jako urodzony empata (haha) mam dla nich oraz dla wszystkich, lubianych czy nielubianych, którzy włożyli w tę grę setki czy tysiące euro, dużo współczucia.
Nas nijakość tej gry nic nie kosztuje – ot, trochę wirtualnego dobytku, nic więcej.
Ich – i owszem. Boję się pomyśleć, jak duże pieniądze poszły na wyzwalanie Chorwacji i Rumunii, boję się pomyśleć, jak wielkie kwoty przetaczają się dziennie przez pole bitwy.
Mastercardy wbijają niebotyczne rangi, niektórzy gracze awansują kilka tysięcy punktów doświadczenia dziennie. Po co?

Po nic. Mastercard może wygrać bitwę, nawet cały ich szereg – ale nie wojnę. Bo w eRepublik nie da się wygrać wojny i nie zmieni tego ani dziesięć, ani dwadzieścia, ani nawet trzydzieści tysięcy euro. Wszystko zostanie przemielone, a na końcu i tak pozostanie constans. Myślę, że można by na to ze spokojem opracować wzorek lub dwa (Smaark - lubisz matmę, do dzieła!) – dziesięć tysięcy euro włożone dzisiaj poskutkuje tym, że ilość czasu potrzebna mi na przejście z punktu A do punktu B zostanie zredukowana o, dowolnie, jedną dziesiątą, jedną piątą czy [jakiś ułamek]. Jeśli przeciwnik wyda pięćset euro, czas potrzebny mu na odbicie podbitych przeze mnie terenów wyniesie...

Nie korzystam z moduły wojennego, nie obchodzą mnie ani odrobinę kolejne bitwy. Obrazowo kwestię ujmując – za mało biorę na klatę, by się tym interesować.
Mastercard się interesuje, inaczej nie wydawałby tych wszystkich pieniędzy. Niewątpliwie, cieszy go fakt, że odniósł dziesiąte czy setne z rzędu zwycięstwo – dziesiąte i setne zwycięstwo bez żadnego znaczenia. Admineria dokonała magicznej sztuczki – udało im się przekonać kilku frajerów, że oni tu w coś grają i że mają na cokolwiek wpływ.
Co za bzdura, co za naiwność – mastercard może dokładnie tyle samo, co ja, a jeszcze za to płaci.

Myślę, że taki pierwszy z brzegu Mastercard jest z reguły człowiekiem ode mnie zamożniejszym. To jego sprawa, co robi ze swoimi pieniędzmi – nigdy, nawet w największym szale przygotowań nieprzygotowanej rewolucji, nie twierdziłem inaczej.
Zastanawia mnie tylko, jak bardzo ci ludzie dają się omamić reklamie, że nadal chcą wydawać pieniądze zupełnie bez sensu. Pozornie idea kasyna jest podobna – grają wszyscy, wygrywa tylko kasyno. Tyle, że nawet w Las Vegas ktoś od czasu do czasu coś zarobi – inaczej nikt by tam nie wracał, by oddać się demonowi hazardu.
W naszej ukochanej grze Mastercard dostanie w nagrodę medal CH – i to jest w gruncie rzeczy wszystko.

A to heca...

Powtarzam to swoje ,,bez sensu, bez sensu", chociaż potrafię zrozumieć logikę kryjącą się nawet za najbardziej irracjonalnym zakupem – ludzie dla zabawy przejedli już niejedną fortunę. Czy to szejk i jego wypełniony po brzegi Jaguarami garaż, czy Bill Gates pijący herbatę w swoim tandetnym salonie ze złota. Ale, no właśnie – Jaguar, coś czym można jeździć, salon, coś, co można podziwiać. Nijak natomiast nie dociera do mnie satysfakcja płynącą z posiadania medalu CH (bo to jedyne, co mastercard dostaje w nagrodę za swoją kasę i zapał – jak pisałem powyżej, wynik bitwy jest dla tej gry zupełnie bez znaczenia).
Być może jest jakiś błąd w moim myśleniu, ale jeśli się w coś gra to chyba po to, żeby wygrać. Bo bawić się w erepublik można nie wydając na to ani grosza – i to, jak dobrze się przy tym bawimy, widać po naszych dyskusjach, zlotach, teoriach, jakby tu zreformować państwo czy strategii, by nasz 'team' (tym są dla mnie kraje, niczym więcej) jak najdłużej utrzymał pakiet surowców, porywając się co jakiś czas z mieczem na koniec świata (bitwy mnie nie interesują, ale fajnie jest czasem zahaczyć o Alaskę czy Wyspy Kanaryjskie; byle tylko nie ulegać złudzeniu, że my tu cokolwiek podbijamy lub czynimy postępy).
Ja za to nie płacę, nie widzę takiej potrzeby.
Mastercardowi wytłumaczono, że jeśli zapłaci, to będzie bawił się lepiej.

A ten, durny, uwierzył...

Kącik kulturalny Dr. Infected

Doktorku, opuszczamy na moment Azję, by ulec na jeden art urokowi klimatu afroamerykańskiego. Specjalnie dla Ciebie, rasowa, hebanowa piękność: