Gdy nie wiesz o co chodzi, chodzi o trolling!

Day 1,246, 09:11 Published in Poland Poland by Notorious Suicide
Zanim przejdę do rzeczy: Podróżnik wpadł na pewien pomysł, który został opisany tutaj. Jeśli jeszcze nie dotarła do Was wiadomość na shoutach, warto kliknąć (nawet jeśli zastrzeżenia smrtana są po części słuszne).
Tyle z ogłoszeń drobnych.




Tak jakoś przed chwilą przyszło mi do głowy by sprawdzić, co ciekawego dzieje się w Rumunii. Nie spodziewałem się oczywiście specjalnie optymistycznych nastrojów – skasowani raz, zostaną dziś skasowani po raz drugi (w tym miejscu muszę zadać głośne pytanie – czy nie byłoby lepiej pobawić się z nimi w łapki, kasując tuż przed 25 kwietnia?).
Nie znam rumuńskiego i nawet podobieństwo tego języka do łaciny nie pomaga mi tu specjalnie, skoncentrowałem się więc w pierwszym rzędzie na artykułach anglojęzycznych.
W oko wpadł mi od razu ten artykuł. Króciutki, niezbyt przyjemny – chłopak wylewa w nim swoje żale, o tym jak to Węgrzy, Lolacy i inni Hiszpanie wykorzystują skrypt, a admin ma to gdzieś. Nasze domniemane oszusta stają się przyczyną jego odejścia z gry.
Nic w tym nowego, ale żyjąc w najszczęśliwszym światowym imperium, kroczącym od zwycięstwa do zwycięstwa zdążyłem zapomnieć, jak to jest czytać gorzkie żale graczy.
Konkretniej rzecz ujmując – zdążyłem zapomnieć, jak niedojrzałe zachowanie prezentują aż nazbyt często gracze erepublik.

Wiem, znowu oberwie mi się za poruszanie tematów oczywistych i lanie wody na ich temat. Przeżyją to jakoś – te tak ponoć oczywiste kwestie zaburzają mi komfort gry dużo bardziej, niż mógłby to uczynić nawet legion Kurczaków-Bez-Głowy.

Niegodni przegrani

Nikt nie lubi przegrywać; gdyby lubił, stawiałoby to go w cokolwiek dziwnej pozycji, prowokującej pytanie o jego zdrowie psychiczne. Są jednak ludzie, którzy potrafią przegrywać z godnością. Gdyby mnie kto pytał o zdanie, stawiałbym na sportowców – wygrywanie i przegrywanie wyznacza koleje ich życia, więc chyba nikt lepiej od nich nie umie sobie z tym radzić (a i to nie zawsze).

W eRepublik rzadko kiedy przegrywa się z godnością, choć jest to zachowanie godne pochwały. Nie lubię Bogdana_L, za wiele rzeczy, pośród których poczesne miejsce zajęłoby nazbyt emocjonalne podejście do tej gry. Nie jest Bogdan moim ideałem gracza, nader często wręcz przeciwnie. Mimo to, muszę oddać cesarzowi co cesarskie – Bogdan umie pogratulować zwycięzcy, nawet jeśli czasem zdarzy mi się napomknąć o jakimś skrypcie.
Jest też kilku innych ludzi, których na to stać – giną oni jednak w zalewie tych, którzy przegrywać zwyczajnie nie umieją. Ludzie ci są w stanie uzasadnić porażkę na wiele sposobów.

Pamiętacie ruboty? Zjawisko nagminne, był czas w którym widzieliśmy je niemal codziennie. Ruboty nie robiły jakiegoś niesamowitego damage, choć bez wątpienia dało się odczuć ich uderzenie w wynikach kilku bitew (w tym w jednej o No😎. Pobyły sobie, z czasem jakby zniknęły – ale termin RUbotia pozostał. Rosjanie to oszuści, bo mieli w szeregach oszusta o nicku keks-n. Kilku tysiącom ludzi przypięto łatkę ze względu na wyczyny nielicznej garstki.
Podobnie DDoS, wynalazek stosowany również głównie przez Rosjan. Rubot przyprawiony ddosem daje nam obraz przeciwnika, którego nie sposób szanować.

Polacy przekonali się na własnej skórze jak to jest, gdy ma się przypiętą łatkę. Byliśmy największą multifarmą w historii eŚwiata (powoli zresztą wracamy do tej chlubnej tradycji). O tym, jak nas postrzegano, wiele mówi przypisek jakiegoś trolla (chyba Jazara; trudno w erepie o bardziej debilny trolling niż uskuteczniany przez tego dzieciaka) pod jedną z fotorelacji z polskich zlotów, gdzie zdjęcie tegoż uczestników zostało podsumowane jakoś tak: ,,oto cała populacja ePolski, każdy z nich ma po 10 tysięcy multi". To jeszcze można uznać za żart, jednak w chwili, gdy Polandball niczym terminator przesuwał się po mapie świata, paląc wszystko na swojej drodze, oskarżenia o multi i lewy gold z nich płynący stały się świetnym usprawiedliwieniem dla konkretnych, przegranych bitew. Ale na "ban ePoland!" zasłużyliśmy sobie dopiero wtedy, gdy do zabawy włączył się arcymistrz zbrodni, Phanis. Nie miało znaczenia, że Phanis pomagał Polsce raczej przy okazji, przede wszystkim koncentrując się na niszczeniu samej gry. Nie gratulowano nam największego w historii tej gry baby-boomu, nie zwrócono uwagi, że nasze możliwości militarne, które i wcześniej były całkiem konkretne, wzrosły do pozycji nr 1 (z czasem nr 2, za Serbią). To nie miało znaczenia – liczyły się multi i Phanis.

Każdy też wie, jak wygrywają swoje bitwy Brazylijczycy i Amerykanie – chodzi o mastercardy! (Do niedawna myślałem, że również Rumunia, ale to smrtan miał rację pisząc o złocie z bety, co widać choćby dzisiaj). Sam krytykowałem aroganckie postawy niektórych graczy (Romper, wspomniany Bogdan, exohoritis), jak i fakt, że zjawisko to zaburza bilans w grze – ale nigdy nie przyszło mi nawet do głowy winić państwo czy ogół populacji za to, że wygrywają. Smucił jedynie fakt, że zwycięstwo nie było dziełem więcej jak kilku jednostek, zwycięstwo to nadal mieściło się jednak w obrębie zasad gry. Moduł militarny przestał mnie ze względu na swoja elitarność interesować i to się nie zmieniło po dziś dzień – ale to wszystko.
Tymczasem wielu ludzi byłoby skłonnych twierdzić, że ich zwycięstwa są w jakiś sposób gorsze – o ile wspomniani oni są akurat po stronie przeciwnej. Na mastercardy po naszej stronie przymykamy oko, tak jak przymykaliśmy na Rompera, gdy walił po kasku tych, co trzeba.

Również o Turcji jakoś mniej się ostatnio słyszy, choć przecież tyle razy dane nam było poznać, ilu ich prezydentów zostało zbanowanych oraz o skarbcu, wypełnionym lewym złotem. Artykuły tego typu widniały także w polskiej prasie, co było naprawdę zabawne – Turcy nawet za sto lat nie przehulają na polu bitwy tyle lewego złota, ile przelali go Polacy.
Tak czy owak, Turcy bez oszustwa wygrać nie potrafią – wiedzą o tym najlepiej Grecy (bo oni z reguły wszystko wiedzą najlepiej).

Gdy już nie ma innych argumentów, zawsze pozostaje jeszcze set MPP. Ile razy czytałem ,,przegraliśmy, ale wzięliśmy na klatę cały świat!". Słodkie uzasadnienie porażki, łyżka miodu w beczce dziegciu, na przykład po utracie RA. Ilość mpp pozwalała zachować ślad samozadowolenia. Podobnie nie liczyła się efemeryczna ekspansja Peru, kosztem Brazylii (ktoś w ogóle zauważył, że Peru przez chwilę miało NoB?) – gdy ONE (wtedy jeszcze in statu nascendi) zajął się swoimi sprawami w innych rejonach świata, Brazylijczycy ze złośliwą satysfakcją przypomnieli obywatelom Peru, ile to ci (nie) mogą bez swoich sojuszników.

Powodów sto, a prawda jedna: zazwyczaj wygrywa silniejszy. Czasem za sprawą oszustwa, bez wątpienia – podejrzewam, że aż bym się zdziwił gdybym wiedział, jaka jest prawdziwa tegoż skala. Nie mniej jednak, z reguły zasada silniejszego zdaje egzamin. Silniejszym jest nie tylko ten, kto ma więcej złota i więcej obywateli, ale również ten, kto zawczasu wiedział, gdzie się rozstawić i podpisał odpowiednio dużo mpp. Uczciwiej byłoby się przyznać, że po prostu tym razem poszło nam/im gorzej, zgłaszając wykryte po obu stronach oszustwa (bo nikt nie jest święty). Pozbierać zęby z ziemi, iść dalej, wygrać następnym razem.
Nader często wybieramy jednak drugą opcję, co było świetnie widać za czasu istnienia Phoenixa – oba wielkie sojusze bawiły się w ping-ponga licytując, kto tym razem oszukał bardziej.
Ja tam nie lubię grać z kimś, kto nazywa mnie oszustem...

Niegodni zwycięzcy

Nauka o przegrywaniu jest jednak całkiem powszechna; dużo rzadziej przypomina się ludziom, że należy również umieć wygrywać z godnością.
I nie mówię tu o prześmiewczych artykułach w stylu ,,add eCroatia" czy ,,alt-ctrl-delete Romania" – te żarty z reguły nie są chamskie, a wygrywanie z godnością nie wyklucza radości ze zwycięstwa.

Kategorią zwycięzców-chamów, których nie lubię najbardziej, to zwycięzcy-historycy. Są to ludzie, którzy podbijając Niemcy byliby w stanie wrzucić obrazek złamanego haknkreuz czy po wymazaniu jakiegoś państwa latynoamerykańskiego wspomnieć coś o powrocie rządów kolonialnych. Jest to zdecydowanie przekroczenie granic dobrego smaku; tyczy się jednak nie tylko gier wojennych, ale w ogóle interakcji w grze (przypomnę ten artykuł; mimo wielu zgłoszeń moderator uznał, że wszystko jest w porządku).

Są jeszcze tacy, którzy będą do końca życia przypominać o swoich zwycięstwach. ,,Nestorzy" z Polski o czasach poprzedniego imperium, ludzie z Rumunii o becie (tego juz nawet nie słucham...kogo te bzdury obchodzą?), Brazylijczycy o ,,zwycięstwach w Nob" (ostatnio nie mają o czym, skoro NoB już tyle razy padł). Do tego typu racji dochodzi jeszcze nachalna potrzeba przypomnienia w komentarzach (,,no gdzie są Węgry? No gdzie jest Chorwacja?") o sobie, najlepiej powtarzając to tysiąckroć czy wyszydzić słabszego przeciwnika, któremu spuszczono już oklep tyle razy, że na dobrą sprawę kolejny winien być traktowany czysto formalnie (ale nie jest; ze zgrozą zauważam, że nawet etna kasacja Niemiec znajduje swoje odbicie w propagandzie i szale radości). Tu znowu w grę wchodzą moi ukochani Grecy, którzy przecież WIEDZĄ (jak zwykle, najlepiej), że Turcja bez oszustw i sojuszników nie jest dla nich żadnym przeciwnikiem. Kochana Grecjo: skoro nie jest, to po cholerę ich znowu lejecie? Kopanie leszczy jest aż tak fascynujące?

Gdy nie wiesz o co chodzi, chodzi o trolling!

Ludzie mają swój rozsądek, jednak nawet on czasem blednie w zalewie spamu. Wielu nie podoba się flejm; ja nie mam nic przeciwko, jest to po prostu nieco mniej złożona odmiana zażartej dyskusji, za którymi przepadam (pzdr. Nasir Malik). Co innego jednak trolling.
Póki robi się z humorem i dystansem, jak np. Sztandar, nie ma problemu.
Zazwyczaj jednak...

Trolling rozmywa granice przyzwoitości, nakręcając przy tym spiralę nonsensu. Jeśli ktoś rzuci we mnie błotem, zmuszony jestem mu oddać – i najlepiej poprawić jeszcze z buta, tak dla pewności. Zwróciłem uwagę, że nawet ja, mimo wysokiego mniemania o swoim zdrowym rozsądku, czasem się w te bezsensowne gadki wdaję.
Tymczasem, uprawiając tę sztukę dla sztuki, gracz stopniowo zaczyna zapominać, o co tu chodzi. Jeśli Serb powiedział mi, że mam multi, to ja muszę mu powiedzieć, że on cannot gdzieś tam. Zwycięstwo i porażka stają się jedną okazją więcej, by komuś po ludzku &%#%$#.

I tak w kółko Macieju. Dlatego z ciekawością poczytam żale Brazyliczyków po tym, jak już ich skasujemy – ciekawe dlaczego tym razem nasze zwycięstwo będzie warte tylko połowę tego, co powinno.
Ciekawe też, dlaczego tym razem będziemy tak wspaniali.



P.S. Lubicie tego ćpuna?

Edycja:
Pierwotnie przy wzmiance o artykule Victora Victorskiego jako dwie możliwe przyczyny postępowania moderatora podałem, opcjonalnie:
- jego głupotę;
- możliwość, że moderatorem tym była Caroline au Marymont, koleżanka autora artykułu.
Z pierwszej opcji się nie wycofuję, za drugą przepraszam - zarówno adresatkę pomówienia jak i czytelników.
Jednocześnie informuję, że podjąłem już kroki mające na celu sprawdzenie, kto był za to odpowiedzialny i nie odpuszczę, póki się tego nie dowiem