Festiwal nierówności

Day 1,240, 11:18 Published in Poland Poland by Notorious Suicide

Ten artykuł miał wyglądać inaczej. Chciałem przeprowadzić kwerendę z prawdziwego zdarzenia: wypytać wszystkich, którzy coś wiedzą, wycisnąć logi, przemielić i wydać w formie takiego artykułu, na jaki mogłaby sobie pozwolić nieodżałowanej pamięci Vingaer.
Niestety, nie mogłem tego zrobić. Nie mam takich znajomości, nie będę ich też budował tylko po to, by dostać coś w zamian. Za bardzo cenię swój tyłek, by go sprzedać w ten sposób.
Dlatego muszę Was z góry przeprosić za własną niewiedzę.

Amerykanie mówią: "the more I know, the more I ignore". Mimo, że nie dysponuję taką siecią informatorów, jaką chciałbym mieć, informacje którymi jestem od czasu do czasu raczony z dnia na dzień zwiększają poczucie niewiedzy. Bardzo ciężko jest mi pisać o kwestiach które zaczynają się i zazwyczaj też kończą w obrębie relacji dyplomatycznych – jak miałem się okazję przekonać chociażby wczoraj, rozmawiając z Pierrem, nawet elity rządzące nie zawsze są tak bogato uposażone w dane jak część z nas byłaby skłonna przypuszczać. A co dopiero jacyś tam dziennikarze.

Mimo to, trzeba pisać, narażając się nawet na popełnienie podstawowych błędów.

Festiwal nierówności

Swego czasu pastwiłem się nad tematem zdradzieckiej Polski i sposoby, w jaki postanowiła zamienić starych przyjaciół na nowych. Stałem w drugim szeregu krytyków zaplanowanej na tę okoliczność aranżacji: o ile pierwszy szereg nie miał wątpliwości, że daliśmy dupy, o tyle drugi marzył o Nowym Ładzie, ale w wersji bardziej stonowanej. Wiedziałem, że żeby coś zbudować, trzeba coś najpierw rozwalić – dlatego pamiętnego stycznia bieżącego roku oddałem głos na smrtana, by go później krytykować za to, że się moim zdaniem w polowaniu na rumuńskie czarownice nieco zagalopował (w tym miejscu dodam, że pojęcie 'soft' i 'hard' jest bardzo względne; dyskutując ze Sztandarem pod jednym z jego artykułów miałem okazję się przekonać, że to, co dla mnie było 'hard', dla niego było 'soft' – w jego wersji prawdziwe 'hard' zafundował nam dopiero Cerber, pokazując radośnie tyłek Amerykanom).

Większość z nas pamięta burzę, jaka przetoczyła się przez prasę całego świata; graczy młodszych stażem pozostaje mi odesłać do oficjalnych agend rządowych Polski, Rumunii i Chorwacji, wraz z organami prasowymi takich ludzi jak Cerber, Atea czy Wallachian.
Obraz przedstawiał się naprawdę czarno – Polacy zostali nazwani zdrajcami, którzy porzucili swoich braci, Rumunom oberwało się za ich zachłanność i arogancję. W tym czasie Chorwacja zagrała kartą zbitego psa; obok nurtu radykalnego, który śpiewał w tym samym co Rumuni chórku, dominował nurt biednych sierot i szlachetnych wojowników, którzy z głębi serwca kochali swoją wielką siostrę tylko po to, by w ostatecznym rozrachunku zostać skopanym i porzuconym.

Była to w istocie gra propagandy i to propagandy bardzo prymitywnej. Świat zyskał raptem bardzo jednoznaczny obraz, dzieląc się na złych i dobrych, przy czym złymi byli oczywiście ci drudzy. Jako że czerń i biel lubię jedynie w kompozycji z innymi kolorami, wybrałem opcję po środku, delikatnie szczypiąc jednych i drugich.
W obrazku tym od początku przykuł moją uwagę chórek chorwacki. Nasza piękna siostra, jedyny naród męczenników i bohaterów w tej grze, zdawała się świecie wierzyć we wszystko, co pisała. Pośród mniej lub bardziej uzasadnionych jęków moimi ulubionym motywem stała się z czasem Lista Dobroci, czyli wykaz chwalebnych czynów, których to Chorwaci dokonali na rzecz ukochanej Polski. Z sumiennością godną lepszej sprawy przypominano nam zatem, że Chorwaci bili za nasze interesy na całym świecie, od Peru poprzez RA po Pomorze, że w czasie Wielkiego Baby Boomu otworzyli nam spichlerze, podczas gdy nasi aktualni sojusznicy, Węgrowie, zakładali firmy mającej na celu zwyczajnie wykończyć nowych gracz (popularnie określało się to mianem ,,obozów koncentracyjnych" – moim zdaniem, porównanie tak obrzydliwe, że każdy go używający powinien się zapaść pod ziemię ze wstydu) itd.

Jak zwykle: trochę racji, trochę przekłamań. Chociaż nikt nigdy nie wątpił w chorwacką armię i ich wierność, ośmieliłem się postawić pewne zastrzeżenia względem tak jednostronnej wersji wydarzeń. Biłem w Slavonii, najważniejszym regionie chorwackim tyle razy, że samo to pozbawia mnie jakichkolwiek wątpliwości co do bilansu strat i zysków. Trwało to długo – każde z moich kont miało tę wątpliwą przyjemność co najmniej raz, co od połowy 2009 roku daje nam całkiem spory szmat czasu. A były nas tysiące, z czego gracze majętni tracili nieraz fortuny na to, by wybronić Chorwację przed kolejnym zagrożeniem. Gdy dodamy do tego fakt, że nasz rząd zainwestował pokaźne pieniądze w odbudowę Chorwacji po jej upadku przed v2 oraz pewną operację EDENu, która w przypadku sfinalizowania okazałaby się największym osiągnięciem Chorwatów od początku tej gry i to głównie za naszą sprawą, oświadczam śmiało: kochana Chorwacjo, nie jesteśmy ci nic winni.
Nic.

By jednak nie odbiegać za bardzo od tematu, zwrócę uwagę na pewien szczegół: w radosnej wojnie na flejm i trolling nie zauważyłem nigdzie awatarów szwedzkich. Od razu mnie to zastanowiło, z prostej przyczyny: o ile siostra Chorwacja była zawsze sojusznikiem ukochanym, naszym oczkiem w głowie, o tyle siostra Szwecja była w tym rodzeństwie najstarsza.
Jak to się stało, że Szwedzi nie popadli w zbiorową histerię?

Festiwal rodzinny

W rozmowie z Valnadem mój rozmówca bardzo trafnie określił swój kraj jako grupę ludzi pragmatycznych i spokojnych, preferujących przemyślane rozwiązania dyplomatyczne.
Jeśli spojrzeć na historię Szwecji, nie można mieć co do tego wątpliwości.

Szwecja była naszym pierwszym sojusznikiem z prawdziwego zdarzenia. Dinozaury pamiętają, jak mała Polska padła ofiarą niemieckiej agresji, szukając sojuszników gdzie się da – ,,tak jakoś" wyszło, że mając do wyboru rosnące w siłę Węgry i potężną, choć powoli chylącą się ku upadkowi Rumunię, zawierzyliśmy tej drugiej. Nie była jednak Rumunia naszym sojusznikiem; to raczej my stanowiliśmy typowy kraj satelicki, ubogiego klienta jaśnie pana.

Nie da się tego powiedzieć o Szwecji, która od samego początku dostrzegła korzyści płynące z posiadania wspólnego przeciwnika – Niemiec. Nie czuję się powołany do opowiadania tej historii – grunt, że bez Szwedów początk naszej państwowości byłyby jeszcze trudniejsze i odwlokłyby się pewnie w czasie. Z tego okresu wszyscy zapamiętali szwedzką supergwiadę, Shoota – jak się później okazało, miało to być kluczowe dla historii wielu następnych miesięcy.

Nic nie czyniło z nas parterów na śmierć i życie, poza sąsiedztwem. Szwecja, która zaczęła jako kraj bardzo silny, szybko poleciała na równi pochyłej w dół, spadając do rangi państwa w najlepszym wypadku drugorzędnego. I chociaż było w nich coś niezwykłego, jak np. wspomniany przez Quicksilver fakt posiadania znacznych fortun ('the richest empire'), to Polska okazała się w tym związku liderem – krajem ze świetlaną przyszłością, regularnie zasilanym wysypami ludzi, osiągającym wszystkie upragnione cele. Polska zyskała stabilną pozycję supermocarstwa, nieskrępowanego ani świętymi wojnami, ani jakimkolwiek liczącym się przeciwnikiem.

Imperia szybko zapominają o swoich wątłych początkach. Nie inaczej jest w naszym przypadku, z jednym zastrzeżeniem – chociaż tłum jakby mniej pamiętał o naszej skandynawskiej siostrze, o tyle politycy nie zapomnieli o niej nigdy.
Shoot na stanowisku EDEN Supreme Commander był ,,naszym" człowiekiem; w chwili, gdy wroga frakcja pozbawiła go tego stołka, uderzenie to dotknęło na równi Polskę i Szwecję.
Oba kraje kooperowały w swojej działalności militarnej – czy to zajmując Niemcy, czy najeżdżając Anglię, gdzie Szwecja nas przepuściła i wsparła na miarę możliwości.
Prosząc Valnada o ocenę naszych stosunków, nie ma on żadnych wątpliwości: Polska i Hiszpania zawsze stały na wysokości zadania i pomagały Szwedom nawet wtedy, gdy reszta EDENu miała ich głęboko w tyle. Zresztą, szwedzki punkt widzenia jest bardzo ładnie naszkicowany tutaj.

EDEN, bractwo równych, które rzekomo tym się miało różnić od PEACE i tegoż reinkarnacji, że dba o interesy wszystkich członków. Do pewnego stopnia, tak – stosunki w EDENie na pewno nie były tak jednoznaczne jak w PEACE, gdzie wszystko kręciło się wokół tego, kto akurat miał najsilniejszą armię. Jak jednak pisałem kiedyś w rozmowie z Ariakisem – to nie wspaniała natura sojuszu i tworzących go ludzi o tym decydowała, lecz fakt, że przez dobre kilka miesięcy swoich początków EDEN był sojuszem państw słabszych, zbierającym lanie po laniu od znacznie potężniejszego przeciwnika. Relacje siły w EDENie do końca pozostały w miarę stabilne – ot, Polska zepchnęła ze szczytu Rumunię, Hiszpania nieco podrosła, by po chwili znowu zjechać na dół, Chorwaci i Grecy specjalnie się z miejsca nie ruszają. Jednak i my mieliśmy swoich satelitów, jak Szwajcaria czy państwa skandynawskie.
Satelitów, o których nikt nie dbał, bo i po co?

Festiwal hipokryzji

Tyle mówiono o ofiarności i honorze Chorwatów, podczas gdy ja znacznie wyżej cenię sobie Finów, którzy za sojusznika dali się zwyczajnie wykasować. Z tych samych przyczyn cenię sobie Szwecję, ten cichy, skandynawski kraj, którego nigdy nie zdradziliśmy i który sam nigdy nas nie zdradził.

Szwecja nie płakała po naszym wyjściu z EDENu. Oczywiście, postawiliśmy ich w niezbyt komfortowej pozycji, ale nic nie stało na przeszkodzie byśmy wypracowali nowe formy współpracy. Mamy w tym doświadczenie. Ciekawe, że po naszym wyjściu, jeśli raz jeszcze zawierzyć Valnadowi, Szwecja została od razu określona jako kraj pro-NWO, podejrzewany o zdradę. Raczej nie bez podstaw – wystarczy poczytać płacze pod artykułem, do którego link zamieściłem powyżej. Tak oto i Szwecja ,,straciła honor".

Jest kilka różnic między Szwecja a Chorwacją, które warto wypunktować w charakterze podsumowania:

- Chorwacja jest krajem średnim, Szwecja małym – tych pierwszych zatem łatwiej zobaczyć,
- Chorwacja potrzebuje pomocy nieustannie (na własne życzenie), Szwecja nie,
- Chorwacja nie potrafi prowadzić dyplomacji, przykładając do wszystkiego pozornie wielkoduszną, a w gruncie rzeczy straszliwie kupiecką miarę – ja pomagam Tobie, Ty ocal mi tyłek po raz n-ty; Szwecja zgłasza problem i szuka wsparcia tam, gdzie może je uzyskać – pragmatycznie, spokojnie, bez emocji,
- Chorwacja nie zna pojęcia bezinteresowności, wbrew temu, co sama śpiewa – mieliśmy się o tym okazję przekonać w styczniu; Szwecja ma to gdzieś, bo wie, że zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie...a jeśli nie, to trudno.


I podobnie podchodzimy do sprawy my.
Po przełomie część ludzi uznała za sprawę honoru pomóc Chorwacji czy nawet się do niej przenieść. Do Szwecji nie przeniósł się nikt.
Dlaczego mnie to nie dziwi?
Czy dlatego, że Chorwacja jest widoczna i prowadzi świętą wojnę, a Szwecja po cichy realizuje zobowiązania sojusznicze?
Czy dlatego, że o Chorwacji mówił każdy i każdy musiał się do niej jakoś ustosunkować, podczas gdy Szwecja jakoś nie stanowi przedmiotu zainteresowania?
Czy dlatego, że umiemy tylko słodko pitolić o tym ile to Chorwatom zawdzięczamy i że trzeba się wykazać, podczas gdy o ludziach, którym zawdzięczamy nie mniej, zapominamy i to tylko dlatego, że nie robią wokół siebie wielkiego szumu?

Paradoksalnie to, co zarzucali nam Rumuni i Chorwaci okazało się prawdą – rzeczywiście, jesteśmy bardziej skupieni na tych silnych, słabych wyrzucając do kosza.

Gdy już kiedyś doturlam się do poziomu na którym bicie na polu bitwy może mieć sens i akurat nie będę oddawał konta, jestem pewien dwóch rzeczy.
Po pierwsze, nie wydam ani złotówki na Chorwację i bez wahania będę ją bił po kasku tak długo, jak długo będę miał taki rozkaz.
Po drugie, zawsze, na miarę sił i możliwości, pomogę Szwedom i innym, małym rozmiarami przyjaciołom Polski.

Każda propaganda jest zła, nawet jeśli opiera się nie o flejm a o tzw. piar. Chorwacja ma piękny image i jest to jej najpotężniejsza broń, którą mniej lub bardziej cynicznie wykorzystuje. Jak ktoś lubi, proszę uprzejmie - ja sobie bajkę o Chrystusie eNarodów podaruję.