Łonki ONE

Day 1,422, 04:29 Published in Poland Poland by Brovario Vein


Vein od zawsze lubił o sobie myśleć jako o człowieku zdecydowanym i pewnym siebie, który potrafi jednak przyznać się do ewentualnej porażki. Zwłaszcza, jeśli ta porażka zatrzymuje go z krzykiem na ulicy i pluje mu w twarz, obrzucając przekleństwami. Dlatego skłonny był przyznać, że Łonki ONE (Pierwszy Na Rynku!) nie był strzałem w dziesiątkę. Czasem zdarzało mu się określać to dosadniej, jako nie najlepszy pomysł. A pewnego razu, kiedy przedzierając się przez krzaki uciekał przed linczem, przyznał w duchu, że jego biznesplan nosi znamiona porażki.

W teorii, Łonki ONE (Puszystość I Aromat!) miał zagospodarować niszę rynkową jako jedyny szampon do włosów „niekoniecznie na głowie”, co w konsekwencji doprowadzić miało Veina do bogactwa, sławy i towarzystwa dziewczyn, które na pozór składają się tylko z nóg, biustu i blond grzywy. Zajął się więc opracowaniem składu, produkcją i dystrybucją specyfiku. Zadłużył się przy tym po uszy u bliższych i dalszych znajomych i krewnych, co nigdy nie jest dobrym pomysłem w społeczeństwie, które za dniówkę w fabryce stać na kupienie kilku czołgów, o karabinach nie wspominając. Jednak prawdziwa katastrofa miała dopiero nadejść.

Vein, pełen entuzjazmu chemik-amator, odrobinę przesadził z mocą swojego szamponu. Do tego stopnia, że jego klienci zaraz po użyciu Łonki ONE (Do Włosów Normalnych I Strzyżonych!) doznawali początkowo bolesnej, a potem (długo) swędzącej depilacji okolic bikini. Vein był zaskoczony, jak ludzie nerwowo reagują na niechcianą i niespodziewaną depilację. Można by się spodziewać, że przyjmą tą przygodę ze śmiechem, że na przykład żartobliwie zasugerują zmianę pisowni nazwy z Łonki ONE (Sezon Pięknych Fryzur Rozpoczęty!) na Łonki WON (Sezon Polowań Na Bobra Rozpoczęty!). Nic z tych rzeczy. Początkowo dochodziło tylko do bardzo nieprzyjemnych scen reklamacji. Później poszkodowani szamponem sprzymierzyli się z poszkodowanymi wierzycielami i sytuacja zaczęła robić się niebezpieczna dla zdrowia.

Vein nie był w ciemię bity i chciał takim pozostać, dlatego salwował się brawurową ucieczką pod osłoną nocy przez las. Bez pieniędzy, bez dachu nad głową, bez chleba pozostało mu tylko wstąpić do armii. Wybrał Armię Imperialną, gdyż wysokie mury koszar, zwieńczone drutem kolczastym i patrolowane przez wartowników dzień i noc, wpływały na niego kojąco. Nie pomyślał jednak, że te mury nie są po to, żeby chronić go przed niewdzięcznymi czyściochami. One były po to, żeby rekruci nie dezerterowali, stłamszeni wcześniej przez kaprala Mro...

- SzrgwyVEEEEEEEEIN!!! – fala dźwiękowa uderzyła Veina tym gwałtowniej, że jej nadajnik, usta kaprala Mrocba, znajdował się 20 cm przed twarzą Veina – Znowu zamyślasz się na porannej zbiórce!

Niewielka odległość dzieląca nadajnik od odbiornika była zapewne przyczyną, dla której fala była nośnikiem nie tylko dźwięku, ale też kropelek śliny, molekuł nieświeżego oddechu, zaskakująco dużych cząstek kapralowego śniadania oraz milionów niewinnych bakterii, których jedyną winą była chęć spokojnego osiedlenia się w otworze gębowym kaprala i założenia rodziny.

Myślenie na zbiórce kaprala Mrocba było jednym z tysiąca Największych Grzechów Rekruta, dlatego Vein postanowił iść w zaparte.

- Nie myślałem, panie kapralu! – krzyknął myśląc; „Jak będę generałem, będziesz codziennie szorować kible własną szczoteczką do zębów, ty stara sadystyczna łajzo”
- Znowu myślisz!!!
- Nie myślę, panie kapralu! – „Po co szczoteczka, własnymi rękami”
- Vein, zakało szamponiarstwa, uporczywie myślisz na zbiórkach, i to zdaniami wielokrotnie złożonymi!
- Nie myślę, panie kapralu! – „Językiem i zębami”

Vein wyczuł dookoła siebie delikatne poruszenie. Inni rekruci, na pozór stojąc nieruchomo, oddalali się od Veina i obracali w jego stronę, chcąc obserwować w spokoju kolejny akt rozgrywki pomiędzy Veinem, którego szampon Łonki ONE (Łagodny Dla Skóry, Przyjazny Dla Bobra!) aktualnie używano do udrażniania rur w oczyszczalniach ścieków, a kapralem Mrocbem, którego podręcznik treningu aktualnie używano jako źródło natchnienia do torturowania więźniów w tajnych bazach.

W obliczu uporu szeregowca, kapral Mrocb zmienił strategię.

- Szeregowy, który nie myśli, nazywa się kongresman – powiedział wyczekująco.
- Tak jest! – odkrzyknął zgodnie z planem Vein.
- Nie masz szacunku do ciała ustawodawczego naszej ojczyzny?!?! – wrzasnął uradowany kapral i łypnął okiem.

Trzeba by talentu noblisty by opisać, jak przebiega proces łypania okiem kaprala Mrocba i oddać wszystkie jego niuanse. Vein tego nie potrafił, ale doskonale rozpoznawał samo łypnięcie i wiedział, że oznacza ono podchwytliwe pytanie. Zahamował usta układające się do okrzyku „tak jest!”, zahamował usta układające się do okrzyku „nie, panie kapralu!” i pomyślał, co by zrobił z człowiekiem który wymyślił podwójne przeczenie w języku polskim. To samo, co kapral nie raz robił z nim.

- Szanuję, panie kapralu!

Kapral Mrocb zmrużył oczy i postanowił rozluźnić atmosferę. Dlatego podwoił dystans dzielący go od szeregowego Veina, tak że teraz stanowił on całe 40 cm. Dzięki temu jednemu litościwemu gestowi Vein mógł zacząć oddychać bez ryzyka posądzenia go o Niesubordynowane Sapanie.

- Cwaniaczek, co? Inteligencik. Pewnie wiesz, jak złożyć czołg z żelaza, ropy, aluminium, gumy i saletry?
- Tak jest! – Vein pracował w fabryce codziennie. I codziennie go zwalniali.
- Książki też pewnie czytałeś?
- Tak jest! – kiedy były jeszcze biblioteki, Vein chodził tam codziennie. Pracowała tam bibliotekarka, która miała takie kształtne, krągłe...
- Ale biceps mamy całkiem, całkiem co?
Vein lubił trenować, zwłaszcza dawniej, kiedy treningi prowadziła Lana. Ta to nie czytała książek, ale była dobrze wykształcona. Z przodu i z tyłu. Vein krzyknął rozmarzony:
- Ku chwale ojczyzny!

Wtedy stało się coś niebywałego. Sektor podnosowy twarzy kaprala Mrocba zaczął się rozciągać, a następnie jego końce lekko unosić się ku górze. W pewnym momencie górna warga nie wytrzymała naprężeń rozciągających i podjechała ku górze, ukazując trzeci najgorszy widok w życiu Veina. Są na tym świecie szczęśliwi naiwniacy, którzy w swojej ignorancji nazwaliby grymas kaprala szerokim uśmiechem, jednak Vein wiedział lepiej. Nazwał ten grymas szerokim kłopotem, ponieważ był pewien, że powód do radości kaprala Mrocba jest dokładnym przeciwieństwem powodu do radości szeregowego Veina.

- Jesteś gotowy, szeregowcu. Znowu dokonałem cudu. Przybyłeś tutaj, będąc jak ten twój szampon. Miękki, różowy i do niczego się nienadający. Ja wziąłem na siebie ciężar zrobienia z ciebie żołnierza, to ja wyrzeźbiłem cię z takiego gówna, że inni by się poddali. – Coś zdławiło mu głos w gardle. Czyżby wzruszenie? - Powinienem dostać medal, k***a, nobla, chociaż nie pokojowego. Tak jest, kolejny kot stał się żołnierzem i to dzięki mnie, gnijącemu w tej zapomnianej dziurze... – Opanował się i spojrzał ponuro na Veina – Jesteś moim dziełem, Vein, tak jak paw pijaka i przewrócony znak kierowcy. Nie mogę dłużej na ciebie patrzeć. Jedziesz na front, rozumiesz, NA FRONT!!!

Tak oto wyglądał pierwszy krok – chyłkiem, zakosami, krótkimi skokami – w nowej karierze Veina. W karierze żołnierza.