Trudne sprawy: Posiłek

Day 1,536, 09:15 Published in Poland Poland by Brovario Vein

Poprzednie odcinki: Dziecko, Matka


- Smakuje ci, mamo?
- Trochę za ostra ta zupa.
- Mocno przyprawiają chilli, żeby zabić smak zgniłego mięsa – Pan Zygmunt był zwolennikiem kulinarnych teorii spiskowych.
- Na wyjściu pali dwa razy mocniej – zażartował Daron i dopiero teraz przypomniał sobie, kto siedzi przy stole.
- Co to znaczy „na wyjściu”? – lodowaty ton głosy Veina-mamy cudem nie zamroził paćki w ich miskach.
- No bo... tego... każdy kij ma dwa końce... – plątał się Daron, cały czerwony.
- Lepiej nie jedz tych białych glutowatych skrawków, mamo – Vein próbował odwrócić uwagę matki i za późno zorientował się, że zaraz padnie pytanie:
- Czemu?
A on będzie musiał odpowiedzieć zgodnie z legendą (cały stół wstrzymał oddech w obliczu nadciągającej katastrofy):
- Bo „będziesz srała brązowym barszczem przez całą noc” – Vein, chcąc nie chcąc, musiał zacytować przypowieść, którą każdy rekrut słyszy podczas swojego pierwszego imperialnego posiłku. To, że zrobił to z zamkniętymi oczami i zbolałą miną, w niczym nie pomogło.
- Veinosław, to nie było zabawne! To było oburzające, wulgarne i prymitywne. Gdyby to słyszał twój...
- To taka legenda, mamo!
- Raczej prognoza – poprawił Eliotm.
- Związek przyczynowo-skutkowy – dorzucił Pan Zygmunt.
- Był u nas jeden, co zjadał te białe. I już go nie ma wśród żywych – ostrzegł Redrumovy.
- Biedny Mrocb, o jeden glutowaty biały skrawek za dużo – wzruszył się Daron.
- Wieczny log-out racz mu dać Plato – zaintonował smutno ZeeMruk.
- Uważaj mamo! – Vein był cały czas na posterunku – to czarne to nie skwarki tylko...
Przerwał mu huk łyżki ciśniętej na blat. Matka Veina wstała i oznajmiła:
- Tego już za wiele! Idę porozmawiać z kucharzem! Jak się dostać do kuchni?
- Pomiędzy tymi stołami i pierwsze drzwi na lewo.

- Zawix kucharzy? – zapytał Phate Adamar, kiedy kobieta się oddaliła.
- Nieee. Gdy dowiedział się, że matka Veina będzie próbować jego paćki, przestraszył się i ukrył w komórce na miotły. Arbooz jest przy chochli.
- No to ma przesrane. Szkoda chłopaka. Lubiłem go.
- Żarty sobie stroisz ze starszej kobiety?! Tam są same miotły i wiadra. I jakiś mężczyzna, który na mój widok wrzasnął ze strachu – matka Veina powróciła wściekła.
- W to drugie lewo, mamo. Poszłaś w prawo – Vein zbyt dobrze znał kierunkową dowolność matki, by nie wiedzieć, co się stało.
- Jeszcze bardziej się wkurzyła. Teraz to ma naprawdę przesrane – poprawił się Phate Adamar, patrząc na oddalające się plecy Veina-mamy. – Nie zostaną po nim nawet te małe, czarne, twarde...
- ...pestki...
- ...pestki nawet nie zostaną po nim.



Po paru minutach do stołu wróciła matka Veina. O dziwo, nie była zbryzgana krwią Arbooza, nie okazywała nawet śladu emocji. Była zamyślona, co wszystkim wydało się jeszcze bardziej złowrogie.
- Byłeś kiedyś w tej kuchni? – zapytała nieobecnym głosem.
- No co ty, mamo, tam trzeba ciężko pracować...
- Mają tam tylko gigantyczne kotły, w których mieszają tą paćkę. Nic więcej, ani patelni, ani rondelka. No to się pytam kucharza, jak zamierza przyrządzić drugie danie bez sprzętu. A on wytrzeszczył oczy i pyta: „To ich może być więcej niż jedno?” Myślałam, że się przewrócę. Jaki deser planuje, pytam. On mi mówi, że z serów to goudopodobny, ale tylko jak jest full bonus do rawu. – Obecni przy stole pokiwali głowami, to się zgadzało – Mówię ci, synku, stałam tam jak oszołomiona. W końcu spytałam, czy chociaż tą paćkę przyprawia jakoś... Oburzył się i pokazał mi puste wiadro z napisem: „przyprawa”.
Znowu pokiwali głowami, wszystko się zgadzało. Ich kucharz miał horyzonty kulinarne tak szerokie, jak horyzont widziany przez Steve Wondera na dnie głębokiej studni w bezksiężycową noc.
- W czym problem, mamo? Przecież to jest pożywne i zdrowe – tłumaczył łagodnie Vein.
- W czym problem? Przez czterdzieści lat, dzień w dzień, szykowałam trzydaniowy obiad dla ciebie i taty, biegałam do warzywniaka i mięsnego, wszystko świeże i gorące. Pół dnia siedziałam w kuchni, bo sądziłam, że tak trzeba. Teraz widzę swój błąd – chwyciła Veina za ramię i popatrzyła mu w oczy – Synu, ja zmarnowałam pół życia...

Nagle rozległa się syrena, przywitana radosnym wrzaskiem żołnierzy.
- Co to za harmider? – Veina-mama powróciła na pewniejszy grunt dezaprobaty.
- Mass-slap, mamo. MON robi zbiórkę, jedziemy się bić – poinformował z ulgą Vein. Wreszcie chwila spokoju.
- Żebyśmy tylko zdążyli wrócić na mój serial.
Mina Veina zrzedła.
- My, to znaczy Armia Imperialna. Ty nie jedziesz. Tam giną ludzie, słychać przekleństwa, jest błoto... – gorączkowo szukał argumentów.
- No to muszę zmienić buty. Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci jechać samemu, tam jest niebezpiecznie – i potruchtała w stronę swojego bagażu. Vein wiedział z doświadczenia, że nie przekona jej żadnym argumentem.
To będzie długi dzień.
CDN.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drogi czytelniku! Jeśli spodobał Ci się ninejszy tekst, zachęcam do przeczytania moich poprzednich opowiadań. Masz gwarancję, że będą jeszcze lepsze, gdyż systematycznie obniżam loty:
| Łonki ONE | Tajemne inicjacje Michasia | Trorololo, czyli cycki zostały rzucone |
| 2012 Koniec eŚwiata |