Trudne sprawy: Finał

Day 1,552, 09:52 Published in Poland Poland by Brovario Vein


Poprzednie odcinki: Dziecko, Matka, Posiłek, Konflikt, Ewakuacja

Formalnie, Vein był teraz dezerterem. Podczas gdy jego oddział przegrupowywał się zgodnie z rozkazami MONu, on dostał nieoficjalne pozwolenie na odłączenie się i szukanie matki, zaginionej na placu boju. Skradał się teraz między zniszczonymi czołgami w stronę lasu, z którego niedawno prowadzono ostrzał. Nie wiedział, co zrobi, kiedy tam dotrze. Prawdopodobnie jego matka została pojmana i jest teraz otoczona setką wrogich żołnierzy. Mimo beznadziejności sytuacji, Vein nie mógłby nie podjąć choćby próby ratunku.

Nagle wydało mu się, że słyszy głos. Znieruchomiał w błocie; rzeczywiście – z daleka dochodził dźwięk podobny do bzyczenia pszczoły. Brzmiał zupełnie jak stłumiona odległością tyrada wygłaszana przez jego matkę, kiedy była bardzo zirytowana. Serce zabiło mu mocniej z radości. Zaczął pośpiesznie czołgać się w stronę, z której dochodził dźwięk. Po chwili uniósł głowę i zobaczył daleko przed sobą okrągłą sylwetkę swojej matki, a obok niej żołnierza niosącego białą flagę. Obie postacie najwyraźniej zmierzały w jego stronę.

Ulga sprawiła, że poczuł się jak pijany. Mama żyje, jest niedaleko, pilnowana tylko przez jednego faceta, w dodatku niosącego białą flagę. Zerwał się na nogi i pobiegł w stronę nadchodzących postaci. Krew szumiała mu w uszach z podekscytowania, choć nie mogła zagłuszyć coraz wyraźniej słyszalnego potoku złośliwości, który wylewał się nieprzerywanie z ust matki pod adresem towarzyszącego jej żołnierza.

Kiedy dzieliło ich tylko kilka metrów, Vein nagle rozpoznał żołnierza niosącego białą flagę.
- Dawkup?!
- Vein?!
- Veinuś! – ucieszyła się matka.
- Mamo! Jesteś cała?
- Ta wiedźma to twoja matka?! – Dawkupowi dosłownie opadła szczęka.
- Związałeś moją matkę?! – Vein dopiero teraz zauważył, że kobieta ma związane ręce. Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś zrobił coś przeciw woli jego matki. Opadła mu szczęka.
- Znacie się z tym bydlakiem?! – Szczęka jego matki także opadła.

Stali tak z otwartymi ustami parę długich sekund. Vein pierwszy zapanował nad mięśniami żuchwy:
- Jak udało ci się ją związać?
- Jak udało ci się przeżyć dzieciństwo z tą jędzą?
- Jak udało ci się nauczyć dłubać w nosie tylko jednym palcem naraz? – prychnęła Veina-mama do Dawkupa i odwróciła się do syna – Pobiegłam jak mi kazałeś, do lasu. A tu patrzę, jakieś brudasy w przepoconych mundurach wyłażą zza każdego drzewa. Zanim się obejrzałam, ktoś mnie związał...
- Ale zakneblować już się nie dała – ponuro stwierdził Dawkup. – W pięciu chłopa próbowaliśmy. Mało palców nam nie odgryzła.
- Mała strata by była. Używacie ich tylko do naciskania spustów i dłubania w otworach ciała. No i gdy chcecie coś przeczytać, jak podejrzewam. Skąd ty w ogóle znasz tego troglodytę? – zwróciła się do syna.
- To Dawkup, mamo. Był w Armii Imperialnej, ale się przechrzcił.
- Też bym go wywaliła. Imperialista powinien sobie radzić ze szczoteczką do zębów. I z praniem mundurów. I z brudem za uszami...
- W sumie to go nie wywaliliśmy. Sam...
- Chcemy wymiany jeńców! – wtrącił Dawkup podniesionym głosem, chcąc położyć kres dyskusji zarówno o jego przeszłości, jak i stanie higieny.
- Nie braliśmy jeńców – mimo zdezorientowania propozycją, Vein odruchowo sformułował wypowiedź bardziej w stylu „ Armia Imperialna nie bierze jeńców”, niż „nie mamy jeńców, bo nas rozgromiliście”.
- Chcemy oddać wam tego złośliwego babsztyla...
- Licz się ze słowami, łajzo z płaskostopiem!
- Właśnie, Daw, mówisz o mojej matce!
- ...ale w prawie wojennym nie ma pojęcia „oddanie upierdliwego jeńca”, tylko „wymiana jeńców”. Więc wymieniamy ją za nic.
- Twoja matka musi płakać po nocach, że urodziła taką życiową niedojdę!
- No dobra... – Vein błyskawicznie się namyślił. – W takim razie chcemy helikopter ku-cztery, żarcia na pełen refill i bilety.
- Że co?! – Dawkup nie wierzył własnym uszom.
- Musisz, synku, mówić wolniej do tej miernoty. Jego mózg nigdy nie był pofałdowany jak należy, a piwo i internet dopełniły zniszczenia – zamilkła usatysfakcjonowana wbitą właśnie szpilką, po czym dotarł do niej sens wypowiedzi syna.– Targujesz się o własną matkę?! – ryknęła.
- Wymiana to wymiana. To wam zależy na oddaniu jeńca, więc musicie płacić.
- To są jakieś jaja – Dawkup dalej nie wierzył. – Przecież to my ją pojmaliśmy! I mamy płacić za jej uwolnienie?!
- Możesz nie płacić i zabrać ją z powrotem – Vein starannie nie patrzył w stronę matki.
- Veinosławie – lodowata wściekłość w przyciszonym głosie Veina-mamy skręciła żołądki obydwóch mężczyzn. – Zostaw mnie z tymi leśnymi bandytami. Każ mi wrócić do ich brudnego obozu. A przysięgam. Klnę się na wszystko. Przegryzę więzy na rękach i cię znajdę. Synu mój. A wtedy pożałujesz dnia, w którym cię urodziłam. – odwróciła się do Dawkupa. – Ale najpierw zrobię porządek z łajdakami napadającymi starsze panie w lesie. Dostaniecie taką karę, żeby wam wynagrodziła te wszystkie lata bezstresowego wychowywania, które wygięło wasze kręgosłupy moralne w paragraf.
- No, to prowadź ją teraz do swojego dowódcy – Vein desperacko starał się, żeby w jego głosie nie słychać było przerażenia.
- Mowy nie ma!

Nastąpiła krótka rozmowa przez krótkofalówkę, w której Dawkup naświetlił grozę sytuacji dowództwu, i Vein usiadł za sterami chorwackiego śmigłowca. W fotelu drugiego pilota wygodnie rozparła się jego matka. Po wystartowaniu, kiedy wzięli kurs na koszary imperialne, Vein zaczął się tłumaczyć:
- Wiesz mamo, to był blef. Potrzebowaliśmy środka transportu, ale gdyby się nie zgodzili, nie pozwoliłbym im zabrać cię z powrotem.
- Wiedziałam od początku. Też blefowałam z tymi groźbami. Starsza pani nie ma zębów pozwalających przegryzać liny. I co ja bym tym żołnierzom mogła zrobić? Jestem tylko słabą kobietą. Chociaż kobiety też mogą służyć w wojsku. W obozie było parę, tak samo zdegenerowane jak faceci. Każda miała rozpięte trzy górne guziki munduru, tak że cyce nosiły na wierzchu! – (Vein pozwolił sobie na parę sekund marzeń, że jest w obozie. Mógłby być nawet związany... ) – Cały ich oddział, jedna Godomia i Samoria! Piwo otwierają zębami, jedzą palcami i sikają pod drzewami...
Vein starał się wyglądać ja człowiek, który zawsze używa otwieracza do butelek i srebrnych sztućców, a na akcji bojowej w terenie zawsze szuka toalety z umywalką i mydłem antybakteryjnym.
- Powinnaś grać w pokera. Wściekle dobrze blefowałaś, mało się nie zesr...
- Uważaj na słowa!

Wylądowali w koszarach. Veina-mama zmyła błoto z siebie i swojej garderoby, zebrała swoje bagaże i oznajmiła:
- Było miło, ale muszę już jechać. Po drodze odwiedzę jeszcze ciotkę Władzię!
- Już nas opuszczasz, mamo? Zostań choć na parę dni – Vein, jak i wszyscy żołnierze słyszący ten dialog, wstrzymali oddech z niepokoju.
- Nie, naprawdę pojadę. Już dość zamieszania zrobiłam. Poza tym ciotka czeka – dyskretne westchnienie ulgi wypuszczone przez wszystkich obecnych żołnierzy utworzyło lekki wiaterek. – Dobrze sobie tu radzisz, nie masz bałaganu i odżywiasz się regularnie. No i... jestem dumna z ciebie, że poszedłeś sam, by mnie ratować.
- Drobiazg, mamo. Przepraszam, że tak rzadko do ciebie piszę. I odwiedzać cię powinienem częściej, zwłaszcza jak są lagi i nie można walczyć.

Cmoknęli się głośno po policzkach i Veina-mama wsiadła do taksówki. Żołnierze patrzyli w milczeniu, jak największy kataklizm, jaki kiedykolwiek nawiedził koszary, znika za zakrętem drogi. Milczeli jeszcze przez chwilę, dopóki jakiś głos nie powiedział:
- No dobra. To teraz po drabinę i ściągnąć tą pizzę z sufitu.

KONIEC

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drogi czytelniku! Jeśli spodobał Ci się ninejszy tekst, zachęcam do przeczytania moich poprzednich opowiadań. Masz gwarancję, że będą jeszcze lepsze, gdyż systematycznie obniżam loty:
| Łonki ONE | Tajemne inicjacje Michasia | Trorololo, czyli cycki zostały rzucone |
| 2012 Koniec eŚwiata |