Moje boje z Linuxem

Day 4,519, 12:58 Published in Poland Poland by kondzio2003

Witajcie siostry i bracia Erepianie. Jako, że ostatnio pojawiły się dwa artykuły z prawdziwego życia niezwiązane z erepem to i ja postanawiam potrzymać ten trend.

Opiszę moje bóle, wrażenia i żale po 5 tygodniach pracy na Ubuntu 18.4.

Postanowiłem spróbować Linuxa po tym jak Win7 został bez wsparcia. Podchodziłem już do Linuxa jakieś 12-14 lat temu (pewnie niektórzy tutaj mają tyle lat?), ale szybko się poddałem. Wtedy jeszcze sporo korzystało się z różnych aplikacji, które albo nie miały odpowiednika albo odpowiedniki były mierne. Dzisiaj w zasadzie do codziennego korzystania w domu wystarcza przeglądarka.

A więc po instalacji czystego Ubuntu 18.4 zaczęła doskwierać mi bieda w możliwościach konfiguracji środowiska. Brak możliwości usunięcia górnego paska - dwa paski w laptopie skutecznie ograniczają użyteczne pole widzenia. Dobranie się do partycji NTFS na dysku graniczy z cudem. Słabe menu z programami, gdzie nie ma możliwości wyciągnięcia na wierzch ulubionych aplikacji. Generalnie nic nie da się zmienić oprócz tapety w tym nowym Gnome. Więc szybko wygooglowałem co by tu inny pulpit sobie zainstalować. I szybko wjechał Cinnamon. Cinnamon od razu mi się spodobał. Mnogość opcji, dowolność w konfiguracji paska. Tradycyjne menu z programami (aczkolwiek niekonfigurowalne niestety). I jest coś w stylu "mojego komputera" gdzie mamy dostęp do partycji, które po kliknięciu same się montują i nawet działają. Ale nigdzie nie znalazłem opcji aby automatycznie montował wybrane partycje. Manager plików był dość przyjemny, ale wraz wkurzające były niektóre braki. Pewnego dnia zobaczyłem, że moje doinstalowane Cinnamon jest w wersji 3.x a najnowsza to 4.x... więc postanowiłem je sobie zaktualizować i co... jak to w linuxie, coś poszło nie tak i kaplica. Wróciłem do gnoma, odinstalowałem cinnamon, skasowałem repo z którego miało pobrać się najnowsze Cinamo i zainstalowałem jeszcze raz. Bez skutku, pacjent nie oddycha. Jeszcze kilka razy próbowałem, nic. No, ale na tym gnome to się nie da żyć a średnio miałem czas na instalację nowego Linuxa (tym razem Minta). Znajomy mi podpowiedział, że jest jeszcze Mate. Szybka instalacja i jest. Działa. Jest menu, można skonfigurować paski. Da się żyć. Reinstalacja odłożona. No ale to Mate to też strasznie niedorobione jest. Są błędy. Nie ma obszaru powiadamiania gdzie aplikacje działające w tle miały by swoją ikonkę. Nie ma managera sieci. Manager plików też nie pozwala zmienić "ulubionych". No słabizna, ale i tak lepiej niż natywne Gnome w którym nie ma nic.

Dodam jeszcze apropos sterowników i laptopów z dwiema kartami graficznymi. Mam zintegrowaną grafikę Intel i osobną ATI RADEON 6490M. Kilka wieczorów spędziłem i nie udało mi się przełączyć na osobną grafikę. Mnóstwo poradników, filmików. Nic nie działa.

Reasumując - Jaki linux był 14 lat temu taki jest i dzisiaj - to jak jazda gołym tyłkiem po nieheblowanej desce, ale jest przynajmniej jedna nadzieja, że system robi to co ja sobie życzę. I tu mam mieszane uczucia. Windows działa, nie psuje się - mówię o Win7 (8 lat bez reinstalki i bez awarii i nawet działa, serio da się), bo Win10 to zwykła poprawka potrafi unicestwić system na amen.
I tak to jest, albo zadry w tyłku albo mikrofon wielkiego brata.
Chyba jeszcze popróbuję powyjmować te zadry.

Zapraszam do subowania i komentowania.