Referendum - święto demokracji... Not.

Day 1,156, 15:12 Published in Poland Poland by WujekRemo

Kilka godzin temu Rząd ogłosił referendum w sprawie naszego ewentualnego wystąpienia z Braterstwa Edenu. Będzie Swięto demokracji?

I tak, i nie. Bardziej nie.

Tak, bo oto mamy do czynienia z Rządami Ludu w najczystszej postaci, gdzie każdy obywatel ma jeden glos, a opinia, która zwycięży, jest dla rządzacych wiążąca, w przypadku frekwencji przekraczajacej 50% uprawnionych.

Nie, bo... Po prostu - wszystko powyższe zwyczajnie nie zachodzi.

Każdy obywatel - za wyjątkiem, na przykład, aTO'mowych emigrantów - w tym wielu najstarszych, najbardziej doświadczonych graczy, niejednokrotnie "liderów opinii" - czyli odpada całkiem spora grupa najlepiej zorientowanych w geopolityce obywateli.

Jeden głos - czyli jesteśmy najwyraźniej społeczeństwem wolnym od multikont. Bo nawet Plato po każdych wyborach "koryguje" wyniki.

Opinia wiążąca rządzących - czyli kogo? Prezydenta? Kongres? Sojusze nie są umocowane w mechanice gry, stąd nie jest jasne, kto decyduje o tym, na szczeblu kraju? I skąd gwarancja, że ten ktoś wsłucha się w Głos Ludu, będący, jak wiadomo, Głosem Boga i się doń zastosuje?

Frekwencja przekraczająca 50% uprawnionych to znaczy ile? Czy liczymy wszystkich, mających powyżej 500 xp spośród ponad 16 k ePolaków, czy tylko spośród aktywnych? A ilu ich dokładnie jest, kto i na jakiej podstawie o tym decyduje?

Kolejne wątpliwości dotyczą już drobiazgów. Na przykład naturalizowanych ostatnio Węgrów (ciekawe, jak zagłosują...), tego, kto będzie liczył głosy, kto zagwarantuje rzetelność rezultatów...
Wątpliwości budzi też tajność głosowania, a raczej jej brak. Bo wyniki mogą okazać się przydatne dla okreslonych sił, formujących się właśnie na scenie politycznej. Dzięki nim, autorzy referendum posiądą nie tylko wiedzę, ilu jest za nami, a ilu przeciw. Będą też wiedzieć, kto. Konkretnie, włącznie z nickami. I - w odróżnieniu od glosowania w komentarzach, tę wiedzę posiądą tylko oni.

Co więcej - uważam, że tę decyzję powinien podjać (i naturalnie przyjąć za nią odpowiedzialność) prezydent. Bo to on - poprzez mianowanego przez siebie MSZ-a i poprzez zgłaszane pod głosowanie projekty ustaw realizuje gros polityki zagranicznej. To on, poprzez National Goals i prezentację wyborczą informuje, jakie będą jego cele. To wreszcie on, a nie kongres, reprezentuje kraj przed sojusznikami.

Już naprawdę marginalne znaczenie ma tu moja opinia, że gdy kandyduje się na najwyższy urząd w państwie, trzeba być gotowym do podejmowania śmiałych decyzji, bez jednoczesnego zabezpieczania sobie tyłów.

I dlatego, całe to "referendum" to, w moim odczuciu, tylko asekuranctwo i próba zrzucenia z siebie odpowiedzialności, na wypadek, gdyby jednak coś poszło nie tak.

Dlatego wybaczcie, ale nie zaglosuję. Swój głos już oddałem 5-go i uważam, że swój obywatelski obowiązek wypełniłem. Aktualnie piłka jest po stronie ludzi, którzy otrzymali od społeczeństwa legitymację do rządzenia.

A teraz proszą tylko o alibi.