Trorololo, czyli cycki zostały rzucone cz.1

Day 1,454, 04:52 Published in Poland Poland by Brovario Vein

- Mówię ci, to będzie działać! Widziałem na Discovery – Arbooz był pełen entuzjazmu.
- No dobra – Greek stłumił ziewnięcie i pociągnął łyk piwa – opowiedz jeszcze raz, ale po kolei.
- No więc to co teraz mamy, to system Lo-Lo, lift on, lift off. Bierzesz skrzynkę na plecy, stękasz, idziesz po trapie na statek, potykasz się, łapiesz równowagę, układasz skrzynkę na pokładzie, mówisz: „k***a, moje plecy” i wracasz po następną. Trwa to długo, plecy bolą, nieefektywność i marnotrawstwo. A teraz wprowadzamy system Ro-Ro, roll on, roll off: pakujesz skrzynię na rikszę...
- Skąd riksza?
- Dospawamy przyczepki do rowerów, żaden problem. I te riksze wiozą skrzynie po rampie, wypakowują w ładowni i wracają. Wszystko migiem, sruu, sruu, sruu – Arbooz pomachał rękami i beknął – Ty tylko pedałujesz i zdejmujesz skrzynkę. Szybko, efektywnie, zdrowie i uroda.
- Sam nie wiem – Greek podrapał się w głowę w zamyśleniu – Lolo, roro...
- Trorololo – siedzący nieopodal Vein próbował być błyskotliwy, bezskutecznie.
- Mrocb, co o tym sądzisz? – Greek zdecydował, że podzieli się rozterką z innymi.
Mrocb w odpowiedzi spróbował zogniskować wzrok na Greeku. Po trzech nieudanych próbach dał spokój i powrócił do swojego świata.
- Ech, idę sikać, pomyślę nad tym – Greek rozbił butelkę po piwie, podał denko Veinowi, wstał i klucząc pomiędzy pracującymi Imperialistami, poszedł w stronę wydmy.

Usprawnienie proponowane przez Arbooza było tylko wisienką na torcie, jaki stanowił doskonały plan Imperialistów. Otóż zauważyli oni (jak zresztą wszyscy erepowicze) rażącą dysproporcję pomiędzy itemami znajdowanymi na polu bitwy. Postanowili więc zająć się rękodziełem – jeśli rozkroić takiego barela nożycami do blachy, można wyklepać z niego ze trzy lunety. I jeszcze zostanie blachy na taśmę mierniczą. Rakiety do bazuk też nie były problemem, w końcu dysponowali prochem ze swoich kopalni. Jednym z poważniejszych problemów była za to nielegalność całego procederu, Plato nie lubi podróbek. Dlatego ich manufaktura znajdowała się na północnym wybrzeżu Ameryki Południowej, na zapomnianej przez admina plaży. Dlatego też problem transportu nielegalnych itemów do Europy był tak palący.

Na słoneczny klimat, złocisty piasek i lekką bryzę nikt nie narzekał, zwłaszcza po rozwiązaniu drugiego z poważniejszych problemów: skąd brać soczewki do lunet? Po burzy mózgów doszli do wniosków, że denka od butelek po piwie idealnie się nadają. Całość wygląda może tandetnie, ale przecież nawet oryginalne bazuki od Platona rozpadają się po trzech użyciach. Eksperymentowali też ze szkłem niebarwionym, jednak spożywanie wódki („no przecież nie wylejemy jej w piach”) skutkowało drastycznym obniżeniem wydajności pracy, tak więc powrócono do piwa. Jedynie Mrocb stwierdził stanowczo, że on nie będzie oglądać wroga na zielono lub brązowo. W rezultacie zasypiał właśnie, a stróżka śliny ściekała mu z otwartych ust na mundur.

- Ej, chłopaki! Patrzcie, kogo o mało co nie obsikałem!
- Własną stopę? – Vein próbował być błyskotliwy, bezskutecznie.
Zaaferowany Greek szedł w stronę towarzyszy, za rękę prowadząc małego, brudnego chłopczyka o śniadej karnacji. Wpadnięte policzki i podarte ubranie sugerowały, że ostatnio wiele przecierpiał.
- Szpieg! Kula w łeb i do piachu – Holokron po piwie stawał się paranoiczny.
- Zobaczcie jakie wychudzone multikontko. Citizen fee nie starczyło mu nawet na parę butów. Gdzieś tu miałem kawałek chleba – Pan Zygmunt po piwie łatwo się rozczulał.
- Ej młody, chcesz browara? – Redrumovy po piwie robił się wylewny.
- Siła robocza z Trzeciego Świata, będzie nam czołgi montował za 1 PLN dziennie – Zarkhan po piwie stawał się kapitalistą.
- Siła robocza z Trzeciego Świata, będzie nam tachał skrzynie na pokład – Vein po piwie nadal miał obolałe plecy.
- Zzzzszzy...mm, szemu? – Mrocb po wódce stawał się filozofem.

Nagle chłopczyk zaczął mówić bardzo szybko piskliwym głosem. Ponieważ wypowiedź była po hiszpańsku, nikt go nie rozumiał, co nie przeszkadzało mu kontynuować. Po dwuminutowym potoku słów wyciągnął z kieszeni podartych spodni pomiętą kartkę papieru i wcisnął ją w rękę Greekowi. Ten rozwinął ją, spojrzał i otworzył usta ze zdumienia.
- O cholera! To jest list! Napisany po polsku!
W obliczu takiej rewelacji żołnierze Imperium zerwali się na nogi, porzucili młotki i obcęgi, i otoczyli Greeka ciasnym kółkiem.
- Czytaj, czytaj na głos! – domagali się wszyscy.
- Pierwsze słowa... – Greek zawahał się, zdumiony tym, co za chwilę miał powiedzieć – Pierwsze słowa brzmią: „Ratunku! Na pomoc!”

CDN.