Baj baj EDEN

Day 1,133, 12:42 Published in Poland Poland by Mr Grandma

Czuję się spełniony. To, o co apelowałem rok temu w swojej kampanii prezydenckiej, stało się faktem.

Może jeszcze nie de iure, ale de facto, ePolska przeszła na stronę Phoenix. Aby nie robić chaosu, na wstępie wyjaśnię, dlaczego uznawałem EDEN za sojusz krzywdzący już ponad rok temu (wielu z dzisiejszych głosujących na NIE przy MPP z Rumunią było wtedy zagorzałymi zwolennikami EDEN).


Jako wielokrotny Kongresmen, Ambasador i MSZ, miałem okazję dokładnie poznać EDEN i - chcąc nie chcąc - współpracować z jego strukturami. Owszem, często było to zajęcie ekscytujące. Z czasem podjąłem się nawet przetłumaczenia całego Traktatu EDEN (co kosztowało mnie dosyć sporo czasu i energii), aby więcej ludzi było uświadomionych o prawach nas zobowiązujących, ALE również by chociaż kilka osób zobaczyło, że zobowiązania EDENu spisane na papierze są tylko pustymi sloganami.

Okazja, by wydostać się z EDENu pojawiła się w czasie, kiedy byłem MSZ w rządzie Ariakisa (tego, który był z EDENem bardzo związany - w końcu to do nich jako przyjaciół wystosował wcześniej oficjalną prośbę o "bratnią pomoc" w ratowaniu m.in. jego partii). Jak pewnie wielu z Was wie, pojawiła się spontaniczna inicjatywa utworzenia SuperAlliance, opartego na niewielkiej, ale za to bardzo ściśle współpracującej liczbie państw eRepublik. Jako wróg rozpraszania odpowiedzialności, chwyciłem tę okazję w obie ręce i już zaczynałem zaciskać palce, aby okazja nie przeleciała pomiędzy nimi. Nie zdradzając najbliższych z dawien dawna sojuszników (Chorwacji, Szwecji i Rumunii) mieliśmy okazję uwolnić się np. od szkodliwych wpływów USA (od olewania nas np. podczas inwazji na Brazylię i podczas innych operacji, aż do cholernie niekorzystnych i kosztownych układów dzierżawczych podpisywanych z kochającym EDEN i USA Ariakisem).

Miałem już dość bycia wasalem tego pseudo-wielkiego państwa. Marzyłem o sojuszu opartym o Polskę i kilka innych krajów, które może nie są takie wypasione, ale które nigdy nie zawiodą, i na których można będzie zawsze polegać.

Ale nagle stało się coś okropnego - rozmowy o SuperAlliance przejął Ariakis. Jako jego pracownik (na dodatek pracownik nielojalny, bo ośmielał się go krytykować jako Kongresmen) musiałem usunąć się na bok. Doradzano mi dymisję w takiej sytuacji, jednak uznałem, że takie rozwiązanie dałoby mi tylko trochę satysfakcji i poczucia "czystych rąk". Ale nie mogłem pozwolić, żeby coś takiego przeleciało mi pod nosem. Niestety, nie udało się (nie zależało to tylko od Polski) - ale przynajmniej wiem, że zrobiłem wszystko, co tylko mogłem...



Arnie już szykuje zemstę... 🙂


I teraz druga część artykułu - czy warto tak od razu przechodzić do Phoenix?

Według mnie, gdyby już ostatecznie tak się stało, gdybyśmy byli w tym sojuszu obiema nogami, bez wahania moglibyśmy założyć czapeczkę ze śmigiełkiem i dołączyć do Juniora w formie młodszego brata. Nie ma to jak stać się tym, z kogo się śmieliśmy...

Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie. - Fryderyk Nietsche

Oto moje marzenie, które siedzi we mnie już od ponad roku, i które przetrwało całe rzesze graczy, w tym tych wybitnych: ePolska musi funkcjonować w sojuszu, który niekoniecznie musi mieć najlepsze statystyki, ale w takim, na którym można będzie polegać. Kryterium słuszności sojuszu musi opierać się na jego niezawodności. Cóż z tego, że sojusznik silny, skoro zdradliwy? Co z tego mamy oprócz poczucia względnej siły? Jak się czuje przeciętny obywatel po kolejnej porażce, bo w USA leciał akurat SuperBowl? A jak ma się poczuć zdymisjonowany z tego powodu Prezydent!?

Co przed nami? Czy dalszy ciąg naszej historii zmieni tylko barwy sojuszu, nie zmieniając skutków?

Oczywiście, jeśli nie da się stworzyć takiego alternatywnego, zgranego sojuszu, a Phoenix jest lepiej zgrany, to poprę taką zmianę. Tylko, że trzeba uważać, jak będziemy postrzegani przez dawny ATLANTIS, a jak przez dawny PEACE. Ten odwieczny podział został ostatnio poważnie naruszony. A temu, kto go naruszył, nikt już nie zaufa.

Z tą refleksją pozostawiam Was, drodzy czytelnicy.

Mr Grandma


PS. Ten artykuł wydaje się być dobrym uzupełnieniem powyższego pod względem e-historycznym: KLIK Łatwo wywnioskować, że skoro Węgrzy zdradzili Niemców, tak i nas mogą zdradzić. Stosunki międzynarodowe to nie sentymenty, tylko realne i namacalne korzyści. Odpowiedzialność za ich prowadzenie ponoszą konkretne ekipy, a nie całe narody, dlatego też oceny współczesnych państw muszą mieć oparcie w e-historii: czy ta ekipa lub jej sympatycy nadal rządzą, czy rządzi opozycja? Link zamieszczony bez zgody autora (nawet nie zapytałem) 😉