Święty Ogień no. 04

Day 1,221, 12:18 Published in Poland Poland by ToTylkoIni




Z biegiem czasu zmieniają się poglądy i przekonania. Upada wielka teoria, upadają wszelkie moralności. Taki stan rzeczy doprowadza do upadku autorytetów, obalenia rządzących, dezercji w oddziałach, niesubordynacji czy jawnej zdrady. Taki stan rzeczy bliski był żołnierzom po przejściach, którzy cudem wymknęli się ze śmiertelnego uścisku żniwiarza dusz. I oto jak grom z jasnego nieba w uszach zdezorientowanych żołnierzy ocalałych z bitwy o Central Slovakie. Zdrada! Ale to zdążyli zauważyć. Zamiast zdezorientowanej obrony laboratorium zastał ich artyleryjski ogień rumuńskich Q6tek, zamiast ślepych serii z CKMów zamieszczonych na bramach – niesamowicie śmiertelne pociski przeciw piechotne Loindyjskiego wojska. Cała armia pod wodzą Chemika upadła. Misterny plan poszedł do lamusa.

****

Szok spowodowany zasadzką nie był wcale wyolbrzymieniem. Pierwsza salwa Q6tek zabiła niemal połowę żołnierzy biorących udział w tej części operacji. Jednak to był dopiero początek piekła. Loindyjskie tanki szybko przeszły do kontrofensywy i po kolejnej serii strzałów wyeliminowano trzy czwarte oddziałów szturmowych. Oddział medyczny został wzięty prawie cały do niewoli, przez rumuńskich berserków. Nie był to wcale lepszy wybór, bowiem z medycznego przetrwało jedynie kilkanaście osób. Krew reszty wsiąkała powoli w suchą, bratyslavską ziemię. Z dwustu osób przetrwała jedynie garstka. Czarownica i Sarphea, których obrażenia pozwalały na pseudonormalne funkcjonowanie uzyskały pozwolenie na udzielanie pomocy medycznej. Chemik, dokończył swojego żywota już w kajdanach, na skutek odniesionych ran. Walczył jednak dzielnie i poległ bohaterską śmiercią. Iniesta, który podczas natarcia jedynie przypatrywał się działaniom, został zaskoczony zupełnie bez broni, no i bez siły utraconej i jeszcze nie do końca zregenerowanej po przeszczepach, no i garstka kilku podoficerów słowackich, którym przewodził Nerux. Mordlulec, który podczas odwrotu zdołał się wykpić nieprzyjacielskim pociskom zniknął w zaroślach bratyslavskiego lasu. No i Fakir.

Oddział Fakira pierwotnie miał za zadanie przedostać się do laboratorium kanałami wentylacyjnymi. Nie wiedzieli oni jednak, że tam na dole czekają na nich miotacze ognia i wysokozapalny gaz bojowy. Gdy żołnierze zwąchali przekręć rzucili się do panicznej ucieczki w górę rurociągu, było jednak za późno. Nieudolną próbę wycofania zrealizował jedynie sam dowódca, który był na końcu stawki. Reszta oddziału po prostu upiekła się żywcem. A teraz widok Fakira wleczonego przez bezlitosnych berserków przez obóz, z poparzeniami, być może śmiertelnymi przywoływał wspomnienia tamtych doskonałych towarzyszy broni. Wspomnienia i wymioty, na myśl o woni unoszącej się nad pobojowiskiem.

****

Prowizoryczny obóz jeniecki rumuńskiej armii, zbudowany naprędce dla ludzi „ocalonych”, strzeżony był przez największych kryminalistów i najbrutalniejszych berserków, których dłonie znaczyły ślady po tysiącach litrów niewinnie przelanej krwi. W obozie czterdziestu nieszczęśników żywiło się złudną nadzieją ocalenia. Po odejściu na północ rumuńskiej armii obóz usytuowany w dolinie był jedyna dostrzegalną pamiątką niedalekiej przeszłości. Dostrzegalną, najbardziej z lesistych stoków gór otaczających dolinę. Obóz doskonale widoczny dla oczu zwiadowców, którzy od kilku godzin, co kwadrans pojawiali się by kontrolować sytuację uwięzionych. Dopiero pod wieczór wraz z dwoma zwiadowcami pojawiły się dwie nowe postacie. Czarny jak noc, idealnie dopasowany mundur podkreślał kobiece kształty pierwszego dowódcy. Tuż za nią, stał niższy oficer, który bacznie przyglądając się obozowi mruczał coś pod nosem.
- Spocznij
Komenda była krótka i ostra. Jej wydźwięk zdradzał, iż wydający polecenie nie tolerowałby sprzeciwu. Sprzeciwu, którego zwiadowcy nie mieli w głowie okazywać. Kiwnęli jedynie porozumiewawczo głowami, po czym oddalili się do ukrytego pośród drzew obozu.
Jedynie drugi oficer, który w blasku zachodzącego słońca nadal obserwował obóz zapytał krótko:

- Zainterweniujemy?

- Jeśli okaże się, że będzie taka potrzeba…

W szmaragdowo-zielonych oczach kobiety dostrzegł coś, co wytrąciło go z równowagi. Coś zbyt królewskiego, by miał prawo cokolwiek zmieniać. Jednak potrzeby nie było.

- Jeśli będzie taka potrzeba, zejdziemy do doliny - , rzekła kobieta, zarzucając bujnymi ognistorudymi włosami. Po chwili namysłu ruszyła w stronę obozu pozostawiając podoficera samego.

- Niech Cię szlag Cahir –
pomyślał w duchu, po czym po raz ostatni spojrzał na obóz przez szkła wojskowej lornetki.