Power off

Day 1,738, 02:55 Published in Poland Poland by DrizztDrow
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak może wyglądać współczesne życie bez prądu? co by się działo, gdyby nagle nam go odłączono? na całym świecie? nie na dzień czy dwa, ale na lata, dekady? Pozwoliłem sobie na przeprowadzenie pewnej symulacji w stylu: "co by było gdyby...".



OSTRZEŻENIE:
Artykuł zawiera sceny przemocy, osoby o słabych nerwach oraz nieletni proszeni są o rezygnację z lektury.



Dzień -1
Geraldowi stuknęła właśnie 40-stka i coraz częściej zastanawiał się, po co to wszystko. Praca, dom, spanie, praca, dom... tysiące obowiązków przerywane nielicznymi przyjemnościami jak wieczorna whisky, czy ulubiona gra przeglądarkowa erepublik. Wracał właśnie do domu po 16 godzinach instalowania nowego serwera w firmie, dziś nawet MUDO nie zrobi. Jutro sobota, wyśle żonę i córkę do teściów, a sam będzie spał do południa, zamówi pizzę, wbije w grze wszystkie 200 bazook, a potem się schleje jak świnia. Tylko ten wspaniały plan trzymał go przy życiu, w przeciwnym razie mocno by kusiło zjechać na pobocze i zawinąć się swoim zdezelowanym volkswagenem golfem wokół solidnego jesionu. Racjonalnie myśląc, plan nie miał cienia szansy, kobiety nie będą chciały jechać, on wstanie już o 7:00 bo zepsute żaluzje przepuszczą tnące jak lasery promienie słońca, na obiad zje wczorajszą zupę, bazook będzie mu szkoda, a z piciem skończy się na 2 piwach do grilla, po którym będzie miał zgagę i nieprzespane pół nocy.
W domu wszyscy spali, wszedł po cichu do łazienki, zaliczył prysznic, w pokoju odpalił laptopa i zdążył jeszcze wbić w grze MUDO, oraz przeredagować artykuł, który miał w sobotę opublikować, w ramach kampanii wyborczej do erepublikowego kongresu. Whisky z lodem zrobiła swoje, zasnął jak niemowlę.

Dzień zero
Poranek rozpoczął się zgodnie z czarnym scenariuszem, 7:15 i nie mógł już spać. Włączył TV. Żona jeszcze chrapała, więc wyciszył głos. Na pasku TVN24 przewijała się w wściekle pomarańczowym kolorku wiadomość dnia: "rozbłysk na słońcu może zakłócić pracę linii energetycznych na całym globie! - ostrzegają naukowcy z NASA"
-idioci - pomyślał. Kolejne straszenie plebsu, żeby dostać wielomilionowe dotacje na badania, które nikomu nie są potrzebne.
Wstał, poszedł do łazienki. Odlał się, umył, po czym widząc w lustrze swoją zarośniętą gębę, postanowił się ogolić. Golarka rozładowana, włożył wtyczkę do gniazdka - brak reakcji. Znów się gówno spieprzyło - pomyślał. Zapalił światło żeby się jej lepiej przyjrzeć - i nic. Pewnie korki wyskoczyły. Latarka, gdzie jest ta cholerna latarka! - o jest, akumulator też na wyczerpaniu. W ledwie migającym świetle zszedł do piwnicy, korki były jak najbardziej ok. To pewnie te promienie słoneczne - zaśmiał sie w duchu i poszedł się wkulnąć jeszcze do łóżka. TV w sypialni nie pokazywał już żadnych ostrzeżeń na pomarańczowo, jedynie czarny ekran.

W południe nie było już tak zabawnie. Miał elektryczną kosiarkę, wiec nie mógł skosić zarośniętego trawnika. To nie był jednak największy problem, odpalił laptopa, baterie trzymają 2-3h, ale internet nie działał. Wybory do konga poszły w cholerę. Chwycił za telefon by zadzwonić do brata, może chociaż trochę spamu w jego imieniu roześle. "brak zasięgu". Szlag by to trafił! musiało solidnie coś się spierdolić, że nawet stacja przekaźnikowa nie ma prądu. Ciekawe czy energetyka wie o awarii, znając życie, zajmą się tym dopiero w poniedziałek.

Dzień 1
Gazu nie było, więc na obiad znów musiał odpalić grilla i na nim podgrzać sobotniego schabowego. Nie był nawet taki zły, ale węgiel się kończył no i trzeba coś do jedzenia kupić, zapasy w lodówce szybko sie psują, gdy ta nie chłodzi.
Wsiadł do samochodu, najbliższy hipermarket oddalony o 6km więc musiał zatankować, w piątek wrócił do domu na samych oparach. Stacja benzynowa: nieczynna, bez prądu nie działają dystrybutory i kasa fiskalna. Kolejna stacja: to samo, trzeba wrócić, bo przyjdzie pieszo z kolejnej zapieprzać.

Dzień 2
Do pracy był skazany na miejski autobus, bo wczoraj ostatnie kilkanaście metrów przed domem musiał już pchać samochód. Nie przespał pół nocy, gdyż komórka się rozładowała i nie był pewien czy alarm zadziała. Na przystanku setki ludzi, niektórzy podirytowani, inni mieli strach w oczach. Autobus nie przyjechał. Nie przyjechał następny, i następny. Postanowił iść pieszo.
Trzeba było przejść przez niemal całe miasto, po drodze mijał tysiące posępnych twarzy, pozamykane sklepy, gdzieniegdzie kolejki starszych osób, liczących że wkrótce otworzą aptekę, piekarnię lub rzeźnika.
Do pracy dotarł krótko przed 11:00, całą drogę układał mowę, która miała usprawiedliwić spóźnienie. Nie była potrzebna, szef ucieszył się jak dziecko na jego widok, na 300 osób przyszło zaledwie kilkanaście.
- Dobrze że jesteś, co się do cholery dzieje?? nic w tym mieście nie działa. Komputery stoją, telefony głuche, banki, sklepy, linia produkcyjna stoi, cofnęliśmy się do średniowiecza! Firmę trzeba będzie na razie zamknąć, ale ktoś musi dyżurować, gdy już uporają sie z awarią, zostaniesz? Po południu cię zmienię.
W sumie, czemu nie, i tak nie miał nic lepszego do roboty.

Dzień 10
Szef ustalił dyżury w firmie, codziennie przychodziło na trzy zmiany po kilkanaście osób, po tym jak szabrownicy próbowali w zeszłym tygodniu skopać ochroniarza i dostać się do środka.
Gerald miał dziś wolne, robienie 10 kilometrowych pieszych wędrówek dawało mu się we znaki. Kupiłby rower, gdyby było gdzie i za co. Co prawda, bardziej przedsiębiorczy sprzedawcy zaczęli radzić sobie bez kas fiskalnych i sprzedawali podstawowe produkty za gotówkę, ale banki, a co za tym idzie bankomaty nie działały. Gerald sprzedał niedawno komputer i miał jeszcze trochę kasy. Dzięki Bogu uratowało go lenistwo i nie wpłacił jej na konto. Dziś czekała go batalia pod sklepem. Te nieliczne, które zdecydowały się na otwarcie, były oblężone jak twierdze. Tabuny ludzi szarpały się i przepychały, przy wejściu stało trzech ochroniarzy z wyciągniętymi pistoletami. Plecak z zakupami musiał trzymać z przodu zawieszony na szyi, przedwczoraj jakiś starszy facet próbował mu go zerwać z pleców.


Dzień 30
Nikt nie miał pojęcia jak długo awaria potrwa, krążyły słuchy, że nie ma prądu nie tylko w całym kraju, ale i na świecie. MPO nie funkcjonowało, więc miasto zamieniło się w jeden wielki śmierdzący rynsztok. Po ulicach rzadko jeździły samochody, ludzie niewielkimi grupami przemieszczali się środkiem jezdni. Dziadek miał na strychu strzelbę z I wojny, Gerald nie wiedział czy działała, ale na osobnikach próbujących sie do nich włamać robiła wrażenie. Zabił wszystkie drzwi i okna na pierwszym piętrze deskami, a i tak nie można było spokojnie w nocy zasnąć. Słyszeli jak ktoś wybija szyby u sąsiadów, wyzwiska, krzyki.
Pieniądze się kończą, podobnie jak zapasy ziemniaków w piwnicy. Warzywa z ogródka dawno rozkradzione. Wodę czerpali ze studni, gotując ją przed każdym spożyciem nad ogniskiem. Studnia, którą postawili kiedyś dziadkowie, oszczędzając na podlewaniu ogródka, uratowała życie, jednak była jedyna w okolicy i mieli coraz więcej niezapowiedzianych gości.


Dzień 55
Był to jego ostatni dzień w pracy. Firma praktycznie nie istniała, złodzieje rozkradli większość dobytku, ludzie bali się ryzykować życie w obronie mienia. Szef powiedział, że nie ma sensu już pilnować tego bajzlu, wręczył mu tysiąc złotych w gotówce i powiedział łamanym głosem, żeby się nie poddawał. Pieniądze stały się bezwartościowe, sprzedawcy zaczęli uznawać jedynie handel wymienny, ale odruchowo wsadził je do kieszeni. Zamknął biuro szefa i stał tak chwilę bezmyślnie, nie wiedząc co dalej począć. Nagle padł strzał. Zajrzał z powrotem i zobaczył swojego pracodawcę z przestrzeloną głową. Krew i kawałki mózgu ściekały z dębowego biurka. Długo się nie namyślając, podbiegł do ciała i wyrwał pistolet. W środku było jeszcze 5 naboi. - przepraszam szefie, ale to mi się bardziej przyda.


Dzień 365
Minął rok odkąd zmienił się świat. Wydaje się, że to trwało wieczność. Nie istniała policja, wojsko, służba zdrowia, panowało prawo dżungli. Zgliszcza domów, kanibalizm, rozkładające się ciała na ulicach, powalający smród i te jęki. Te są chyba najgorsze, trudno rozróżnić czy to wycie zdziczałego psa, czy matki, która właśnie straciła swoje dziecko.
Ostatni dzień w pracy Gerald zabrał nie tylko pistolet ze sztywniejących dłoni byłego pracodawcy. Miał dostęp do firmowego magazynu, w którym przechowywano wycofane po terminie mielonki. Firma produkowała konserwy turystyczne. Posiadali swoje poufne miejsce, gdzie towar przepakowywano w na nowo, z nową datą ważności, po czym dostawały drugie życie. Wspólnie z bratem załadowali całą cudem ocalałą w firmie ciężarówkę i część towaru zakopali potem w ogrodzie głęboko w ziemi, by się tak szybko nie zepsuła.
Wiosną postanowili wspólnie z ocalałą rodziną przejąć ogrody sąsiadów i połączyć je w całość. Sąsiedzi dawno nie żyli, nie mieli nic do powiedzenia. Zasadzono ziemniaki i gdy już zaczęły wyrastać bulwy, pilnowali 24h we dwie, trzyosobowe ekipy.
Płot był dość solidny, mimo to, co jakiś czas zagłodzony, półnagi desperat próbował się przedostać. W 95% przypadków wystarczył krzyk i pokazanie broni, czasem trzeba było jednak oddać strzał.


Dzień 415
Amunicja się kończy, szwagier próbuje zrobić oszczep. Coraz lepiej mu to wychodzi, załatwiliśmy nim kilka psów i jednego szczura. Mała odmiana w diecie, po kończącej się i psującej coraz częściej mielonce. Córka zachorowała, zatruła się prawdopodobnie wodą, w której pływają miliardy bakterii z rozkładających się ciał w okolicy. Jakim cudem przeżyła 3 dniową 42 stopniową gorączkę, pozostaje zagadką. Jest twarda, za tatą...


10 lat później...
Gerald nie wiedział który jest dzień tygodnia, odkąd zmarła żona, nikt nie pilnuje kalendarza. Pogryzły ją wściekłe psy kilka lat temu. Jemu wdała się gangrena w nogę, trzeba było amputować. Został tylko on, brat i nastoletnia córka. Gdy na nią patrzył, był dumny, że tak dobrze sobie radzi. Ostatnio upolowała nawet dzika, jest ich coraz więcej, bo nie ma naturalnego wroga - człowieka. W zeszłym roku wyprowadzili się daleko poza miasto, mieszkają w szałasie pod lasem. Żyją z tego co znajdą i upolują, rzadko spotykają obcych. Od pół roku nikogo. Dawnego świata nikt już nie pamiętał, był tak nierealny jak bajki braci Grimm czytane w dzieciństwie córce do snu. Patrzył wtedy na nią jak zasypiała, i pierwszy raz od wielu lat odzyskał sens życia.
Pewnego pięknego poranka usłyszał głośny terkot. Brat był daleko, sprawdzał wnyki. Córka wbiegła do szałasu przerażona.
- co to jest tato???
Wiedział co to jest, zanim wyjrzał. To był helikopter, zataczał koło nad nimi, wyraźnie poszukując oznak życia.
- to nic dziecko, schowaj się i nie wychodź, zaraz odleci.





Copyright by Gerald666


Podobieństwo do osób, miejsc bądź zdarzeń prawdziwych jest przypadkowe i niezamierzone.