Polak, który spotkał somalijskich piratów(misja)

Day 2,650, 02:33 Published in Poland Poland by Primusn

Wojna w Afryce, dziurawe drogi na Madagaskarze i prawdziwe oblicze biedy. Wszystko widziane przez pryzmat ochrony ludzkiego życia, na terenach, które od lat stanowią obszar wysokiego ryzyka. W ekskluzywnym wywiadzie dla Wirtualnej Polski Tomasz, ochroniarz na jednym ze statków na Morzu Indyjskim, opowiada kim są współcześni morscy piraci i jak wygląda jego praca. Nie może jednak podać swojego nazwiska ani nazwy firmy, dla której pracuje. Charakter jego pracy wymaga, by pozostał anonimowy.
-Od jak dawna pracujesz na morzu? Gdzie teraz pływasz?
-Na morzu pracuję długo, mam podwójne doświadczenie – jestem nawigatorem, jeszcze bez uprawnień i pracuje w ochronie ok. 10 lat. Z racji wykonywanej pracy, pływam po Oceanie Indyjskim. Obszar ten jest nazywany high risk area (ang. obszar wysokiego ryzyka), został wyznaczony przez IMO (Międzynarodową Organizację Morską). Jest to teren całego Morza Czerwonego, cała północna część basenu Oceanu Indyjskiego, po Indie, do długości geograficznej Sri Lanki aż do szerokości geograficznej Madagaskaru.
-Czym się w tej chwili dokładnie zajmujesz?
-Ochraniam statki przed piratami. Mamy w tej chwili na świecie trzy ogniska zapalne – zachodnia Afryka, czyli Nigeria, gdzie jest bardzo niebezpiecznie, drugi rejon to wschodnia Afryka i Ocean Indyjski, skąd wywodzą się piraci somalijscy, trzeci to Indonezja, Cieśnina Malakka, jest to najstarszy region, w którym pojawiło się piractwo. Zajmujemy się ochroną statków w high risk area, czyli na Oceanie Indyjskim. Pływamy w zespołach 3-5 osobowych, jako członkowie załóg.
-Jakie statki ochraniacie?
-Nie ochraniamy statków pasażerskich, ochraniamy tylko statki handlowe, – m.in. masowce, tankowce, kontenerowce.
-Kim tak naprawdę są piraci somalijscy?
-Są to najzwyklejsi ludzie. Tu trzeba by się cofnąć i opowiedzieć krótko o historii Somalii. To kraj, w którym nie ma rządu, to dzicz rozdzierana wojnami domowymi od co najmniej dziesięciu lat, gdzie nie ma żadnego prawa, gdzie ludzie cały czas walczą ze sobą. To kraj, gdzie panuje niesamowity głód, bieda. Ludzie nie mają absolutnie nic, poza strachem, umierają na ulicy z głodu i świat zaczął to wykorzystywać. Wszyscy pamiętają tsunami w 2004 roku, w którym zginęło ponad 300 tys. ludzi w Indonezji, ale ta fala tsunami dotarła także do Somalii. Fala wyrzuciła na ich plaże cały śmietnik, który po sobie zostawił biały człowiek, łącznie z toksycznymi i radioaktywnymi odpadami. Ponieważ Somalia nie ma właściwie żadnego rządu ani środków, by chronić wody terytorialne, biały człowiek wyłowił im praktycznie wszystkie ryby i przez to pozbawił ich pracy i jedzenia. Piraci właściwie wywodzą się od rybaków, bo na początku byli to ludzie, którzy założyli nieformalną straż przybrzeżną, żeby chronić swoje łowiska. Kiedy ryb zaczęło brakować i zapanował, o ile to jeszcze było możliwe, jeszcze większy głód, głód, którego my sobie nie potrafimy wyobrazić, narodził się pomysł porywania statków dla okupu. Trochę z zemsty, trochę dla biznesu. Na początku byli to rybacy, można powiedzieć, niezrzeszeni, później stało się to regularnym biznesem, który zaczął mieć znamiona mafii. Pojawili się szefowie, którzy wyzyskiwali, znowu tych biednych rybaków, a sami zgarniali pieniądze. To nasiliło się w latach 2008-2010, to był rozkwit piractwa w tym rejonie. Wtedy zaczęło to być problemem, ponieważ wówczas świat morski w ogóle nie był na to przygotowany. Były to okupy rzędu milionów dolarów za jeden statek. Nikt tych pieniędzy nie chciał płacić, ubezpieczenia tego nie pokrywały. Przez kilka lat porwano kilkaset statków, to nie były pojedyncze przypadki, były takie momenty, że piraci porywali statki codziennie. Był to ogromny stres dla załóg, dla armatorów, miało to gigantyczne konsekwencje ekonomiczne. Często wartość towarów, które szły do małych krajów afrykańskich stanowiło całe PKB kraju.